Recenzja: Yakuza Zero: Director’s Cut (Nintendo Switch 2)

5 godzin temu

RGG Studio wita nową generację konsol Nintendo odświeżonym Yakuza Zero: Director’s Cut. Jak uwielbiany klasyk sprawuje się po latach?

Yakuza Zero to jedna z najbardziej docenianych części rozległego cyklu o dramatycznych poczynaniach japońskiej mafii. Ponad 10 lat po pierwotnej premierze tytułu twórcy z RGG Games odświeżają klasyka z nową warstwą farby. Yakuza Zero: Director’s Cut wydana na Nintendo Switch 2 oferuje nową szansę na poznanie historii Kiryu i Majimy – tym razem mobilnie. Czy świeża konsola technologicznego giganta udźwignie ciężar tej przygody? Przekonajmy się.

Dwóch gangsterów, jeden pusty kawałek ziemi

Akcja gry toczy się w późnych latach 80., w dwóch równoległych liniach narracyjnych. Poznajemy zatem początek drogi Kazumy Kiryu, młodego członka Klanu Tojo, oraz Goro Majimy, właściciela ekskluzywnego klubu, który żyje na łasce i niełasce yakuzowych zwierzchników. Obaj bohaterowie zostają wplątani w spisek związany z tajemniczą działką w Kamurocho – pustym kawałkiem ziemi o wielkiej wartości dla rywalizujących na terenie mafii.

Fabuła to esencja japońskiego dramatu gangsterskiego, z twistami, które nie pozwalają oderwać się od ekranu konsoli. I choć historia momentami bywa zbyt patetyczna, gwałtownie kontrastują ją absurdalne, ale urocze wstawki z życia codziennego. Przykładowo, pomożemy początkującemu aktorowi filmów dla dorosłych albo wytrenujemy menadżerów fast foodu.

Narracyjnie Yakuza Zero to klasa sama w sobieDirector’s Cut niezbyt wiele tu nie zmienia, i dobrze. Trzeba jednak wspomnieć o kilku zmianach i dodatkowych scenach przerywnikowych, które spotkały się z mieszanym odbiorem wśród fanów oryginału. Nie spoilując zbyt wiele zdradzę, iż mamy tu do czynienia z iście marvelowym przeżywaniem bohaterów, którzy w poprzedniej wersji byli jednoznacznie martwi. Troszkę rozwadnia to impakt fabuły i działa jej na niekorzyść.

Czasem naparzamy, czasem śpiewamy

Rozgrywka Yakuzy Zero to połączenie chodzonej bijatyki i przygodówki z otwartym światem. Walka jest dynamiczna i różnorodna dzięki trzem rozbudowanym stylom walki dla każdej grywalnej postaci, co sprawia, iż choćby po kilkunastu godzinach gra się nie nudzi. Director’s Cut nie wprowadza zmian mechanicznych, ale po raz kolejny zadziałała tu na mnie magia mobilnego Nintendo. Możliwość pogrania w trybie przenośnym podczas podróży pociągiem czy metrem to ogromny plus.

Oprócz walki mamy tu oczywiście całą masę aktywności pobocznych: karaoke, bilard, hostess kluby, inwestowanie, a choćby wyścigi zdalnie sterowanymi samochodzikami. Każda z tych minigier to osobna mikro-produkcja z własnymi systemami i mechanikami. Sprawia to, iż trudno znudzić się tytułem na dłuższą metę. Zwłaszcza w trybie handheldowym takie misje sprawdzają się perfekcyjnie – taki format sprzętu aż kusi, żeby strzelić sobie małą partyjkę Mahjonga przed snem.

Jako jedną z największych nowości Director’s Cut twórcy reklamują wieloosobowy tryb Red Light Raid. Możemy w nim wcielić się w jedną z 60-ciu dostępnych postaci, by zmierzyć się z wieloma falami przeciwników. Nie miałem niestety szczęścia w dobieraniu prawdziwych graczy, a sam gameplay okazał się dosyć płytki. Skłania to do wniosku, iż Red Light Raid to jedynie ciekawostka. A szkoda, bo to pierwszy raz w serii, kiedy możemy zaznać klasycznej rozgrywki Yakuzy w wydaniu wieloosobowym.

Całe Kamurocho w mojej kieszeni

Warstwa techniczna to niesamowicie istotny aspekt tytułu w kontekście wykorzystania potencjału najnowszego sprzętu Nintendo. Switch 2 wychodzi z tego starcia obronną ręką. Gra oferuje płynne 60 klatek na sekundę, a także rozdzielczość odpowiednio 4K i 1080p dla trybu docka i rozgrywki przenośnej.

Wizualnie nie mam absolutnie nic do zarzucenia odświeżonej produkcji RGG Studio. Gra nie odbiega bowiem od swojej wersji na PS4. Ostre tekstury wyglądają świetnie na telewizorze i jeszcze lepiej na małym ekranie Switcha 2. Dzwinym dziwnym mankamentem jest tu jednak zablokowanie cutscenek do 60 klatek na sekundę. Wybija się to się lekko z uwagi na ich pierwotne przeznaczenie do wyświetlania w połowie tej częstotliwości.

Pochwalę w tym miejscu warstwę muzyczną tytułu, która krótko mówiąc nie pozostawia absolutnie nic do życzenia. Motywy walki są dynamiczne, a ambient Kamurocho lat 80. buduje niepowtarzalnie nostalgiczny klimat. Twórcy pokusili się choćby o całkowicie nowy angielski dubbing, jednak osobiście nie wyobrażam grać sobie w Yakuzę nie po japońsku.

Trzeba również wspomnieć, iż Yakuza Zero to jedna z wielu gier na Switcha 2, które w wersji pudełkowej zawierają jedynie Game-Key Card. Oznacza to zatem, iż na kartridżu nie uświadczymy żadnych lokalnych plików – da on nam jedynie możliwość pobrania produkcji przez internet.

Czy warto wrócić do klasyka?

Yakuza Zero: Director’s Cut na Switcha 2 to port, który oferuje bez wątpienia kompletną wersję możliwie najlepszej części uwielbianego przez graczy cyklu. Rozgrywka jest niezmiennie angażująca, a świat żyje i wygląda świetnie. Możliwość grania na przenośnym sprzęcie sprawia przy tym, iż poznawanie Kamurocho i Sotenbori staje się jeszcze bardziej wciągającym doświadczeniem. Mimo kilku mankamentów myślę, iż jest to idealna propozycja zarówno dla fanów serii, jak i tych, którzy nie mieli wcześniej okazji wcielić się w Kiryu Kazumę.

Za kod recenzencki dziękujemy dystrybutorowi gry, firmie Cenega.
Idź do oryginalnego materiału