Resurgence – przedpremierowa recenzja gry planszowej. Walka o przetrwanie w grze euro

2 godzin temu

Resurgence jest kolejną grą planszową od wydawnictwa Portal Games osadzoną w świecie Neuroshimy, postapokaliptycznej gry fabularnej, w której samoświadomy program komputerowy wywołał III Wojnę Światową, wybijając przy tym większość ludzkości. Będziemy mieli tu zatem do czynienia z ruinami miast, przechadzającymi się po nich mutantami i heroiczną walką o przetrwanie tych, którzy przeżyli apokalipsę. W Resurgence wcielamy się w jednego z ocalałych i staramy się zrobić wszystko, aby stworzyć sobie i innym dogodne warunki do życia w tym jakże nieprzyjaznym świecie.

Niech nie zmyli Was powyższy opis tejże gry, bowiem daleko jej do przygodówki, w której będziemy walczyć o przetrwanie i przeżywać przygody, odczytując kolejne skrypty i przechodząc scenariusze. Jest wręcz przeciwnie – Resurgence to typowa gra euro z elementami worker placement oraz zarządzania kartami i żetonami z worka. Nie jest jednak tak sucho jak w przypadku innych euro, bowiem mechanika gry łączy się z klimatem nad wyraz dobrze.

Celem graczy jest zdobycie jak największej liczby punktów zwycięstwa poprzez ratowanie innych ocalałych, zdobywanie surowców, rozbudowywanie własnej kryjówki oraz wykonywanie misji. Możliwości jest sporo, jednak zasady gry nie przytłaczają i są wyjaśnione w przystępny sposób. Inna sprawa to zarządzanie tymi akcjami, aby było to dla nas jak najbardziej opłacalne – tutaj czacha dymi od tego, jak i w jakiej kolejności ich użyć. Zastanawiamy się często, czy wystarczy nam surowców do zrealizowania naszego planu. Jak to wygląda w praktyce?

Gra trwa 6 rund i na początku każdej z nich gracze wyciągają w sposób losowy ze swojego woreczka żetony symbolizujące ocalałych (robotników, specjalistów lub bohatera) w liczbie odpowiadającej ich poziomowi kryjówki. Im bardziej rozbudowana kryjówka, tym więcej ocalałych możemy do siebie przygarnąć. Następnie przydzielamy ich do konkretnych obszarów (metro, port lub kryjówka) na swojej planszy przydziału za zasłonką, tak, aby żaden z przeciwników nie wiedział, jakie żetony umieściliśmy w danej sekcji. Po rozpatrzeniu tego kroku następuje faza przywództwa, w której wszyscy gracze odsłaniają swoje zasłonki i porównują wartości swoich żetonów na każdym z obszarów, po czym osoba z największą wartością przesuwa się na odpowiednim torze, zgarniając przy tym określone bonusy.

W tym momencie rozpoczyna się adekwatna rozgrywka, a mianowicie zaczynając od pierwszego gracza i dalej zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, każdy musi przenieść dokładnie jeden żeton ocalałego ze swojej planszetki przydziału na planszę główną (metro, port) lub do kryjówki. Bardzo istotne jest zatem rozmieszczenie żetonów na planszy przydziału, ponieważ dla przykładu: jeżeli nie przydzielimy nikogo do obszaru metra, nie będziemy mogli później umieścić w nim żadnego żetonu ocalałego. Po umieszczeniu żetonu ocalałego na planszy głównej lub w kryjówce gracz ma szereg możliwości, które może wykonać w dowolnej kolejności:

1) rozpatrzenie efektu pola, na którym położył żeton (często jest to zdobycie surowców, ale także rozbudowa kryjówki, uratowanie ocalałego czy pozyskanie misji);

2) aktywacja co najmniej jednej karty ocalałego zgodnie z jej opisem;

3) rozpatrzenie wydarzenia, w przypadku spełnienia określonego wymogu;

4) ukończenie 1 misji.

Runda kończy się, gdy planszetka przydziału każdego z graczy jest pusta, a więc każdy z nich umieścił wszystkie żetony pozyskane na samym początku na planszy głównej.

Może brzmi to skomplikowanie po samym opisie, ale po dwóch, trzech turach, żaden z moich współgraczy nie miał wątpliwości co do zasad gry i dość płynnie przeszliśmy przez całą rozgrywkę. Jak wspomniałem wcześniej, możliwości na zdobywanie punktów zwycięstwa jest wiele i znaczna część akcji jest powiązana ze sobą, co czyni rozgrywkę niezwykle angażującą. Resurgence nagradza za przemyślaną strategię, chociaż muszę zaznaczyć, iż przez prostotę zasad choćby gracze posiadający małe doświadczenie z planszówkami, powinni sobie tutaj poradzić. Nie jest to gra euro, w której tłumaczenie zasad trwa dłużej niż sama rozgrywka, a wykonywanie akcji idzie zaskakująco szybko, co wiąże się z tym, iż gra nie męczy ani nie nuży. Ponadto najnowszy tytuł osadzony w świecie Neuroshimy wybacza pojedyncze błędy – w jednej z rozgrywek gracz, któremu nie podeszły żetony ocalałych w pierwszych dwóch rundach i znacząco odstawał od pozostałych, w ostatecznym rozrachunku zakończył rozgrywkę na drugim miejscu.

Regrywalność Resurgence w moim przekonaniu stoi na wysokim poziomie. Co prawda główna plansza i przypisane akcje do poszczególnych obszarów są niezmienne, ale mutanty pojawiają się w losowych miejscach, za każdym razem gdzieś indziej. Ponadto kart ocalałych oraz kart misji jest na tyle dużo, iż przy każdej rozgrywce będziemy musieli kombinować trochę inaczej, mając na uwadze swoje zasoby. Dochodzą do tego jeszcze karty zadań, które punktują na koniec gry i które też potrafią diametralnie wpłynąć na obraną taktykę. Nie ma tu jednej, adekwatnej zwycięskiej strategii – musimy kombinować tak, aby zmaksymalizować swoje zyski przy jak najmniejszej stracie surowców, gdyż są one bardzo cenne.

Zapewne pomyśleliście, iż przy tylu zmiennych – karty misji/karty ocalałych/wyciąganie żetonów z worka w ciemno – gra jest mocno losowa. Nic z tego. Losowość siłą rzeczy tutaj występuje, czasami dociąg żetonów z worka nie jest najlepszy, ale w tej grze mamy wszelkiego rodzaju narzędzia, aby z tą losowością walczyć, wszystko zależy od naszych akcji. Karty misji są różnorodne i możemy je sobie „zarezerwować”, tak samo jak możemy się pozbyć z naszego worka najsłabszych żetonów robotników, zwiększając przy tym szanse na dobranie lepszych specjalistów. Możliwości jest wiele i nie czułem w trakcie rozgrywki, iż zostałem źle potraktowany przez losowość. Wręcz przeciwnie – na każdym etapie gry czułem, iż mam duży wpływ na to, co robię.

Przy Resurgence nie sposób nie wspomnieć o interakcji między graczami, która jest dość widoczna. W wielu przypadkach ścigamy się z innymi aby podebrać jak najlepiej punktującą misję lub kartę ocalałego z najlepszą umiejętnością. Ponadto na głównej planszy po kilku turach zaczyna robić się tłoczno i za każdym razem, kiedy dokładamy żeton tam, gdzie leżą już inne, musimy zapłacić dodatkowymi zasobami. Powoduje to, iż w większości przypadków chcemy być na danym polu pierwsi.

Niestety muszę się lekko przyczepić do wykonania gry. Główna plansza jest niczego sobie, tak samo jak wszelkiego rodzaju karty, natomiast planszetki przydziału oraz plansze kryjówki graczy są zdecydowanie za cienkie. Te dwa elementy wyraźnie odstają od pozostałych – czy nie dało się ich wyprodukować z grubszej tektury? Ponadto nie mają one żadnych wyżłobień na żetony rumowisk czy żetony ocalałych i przy niefortunnym ruchu ręką można narobić sobie niezłego bałaganu.

Resurgence, którego autorem jest Stan Kordonskiy, to solidne euro, które według mnie nie zrewolucjonizuje tego gatunku. Zauważam pewną zależność w grach tego projektanta, znanego m.in. z ciepło przyjętej u nas Wiecznej Zimy. Potrafi on moim zdaniem połączyć różne mechaniki znane z innych gier, które wzajemnie się zazębiają i dają solidny produkt końcowy. Nie jest to jednak przez to gra odkrywcza – ot, kolejny dobry w swoim gatunku euras, który raz na jakiś czas wskoczy na mój stół, ale będzie miał przy tym dużą konkurencję. Reasumując, Resurgence jest solidną grą, przy której na pewno spędzicie masę godzin dobrej zabawy, ale daleko jej do pretendenta do gry roku 2024.

Idź do oryginalnego materiału