Od kilku dni testuję Rise of the Ronin – najnowszą grę na wyłączność dla PlayStation 5, tworzoną przez studio wyspecjalizowane w klonowaniu Dark Souls. Produkcja kompletnie mnie zaskoczyła, zarówno pomysłami na rozgrywkę, jak również samym wykonaniem.
Napisać, iż Rise of the Ronin mnie zaskoczyło, to jak nic nie napisać. Gra intensywnie rozwija model rozgrywki znany z Dark Souls, poszerzając go o możliwości serii Tenchu i Assassin’s Creed. Wzorem Elden Ringa wypuszcza graczy na otwarty świat, oferuje nieliniową strukturę misji, a choćby wybory dialogowe mające znaczenie.
Brzmi dobrze? Niestety, to tylko jedna strona medalu. Rise of the Ronin to gra równie innowacyjna, co… brzydka. Rozgrywając pierwsze misje nie sądziłem, iż zobaczę jeszcze na PS5 równie surowe, kwadratowe i pozbawione detali lokacje. Czułem, jakbym wrócił do czasów późnego PS3. Wizualny szok dopełnia grubo ciosany interfejs oraz fatalne polskie tłumaczenie napisów.
Biorąc pod uwagę, jak nierówne, a jednocześnie niezwykle interesujące jest Rise of the Ronin, przygotowałem dla was zbiór siedmiu największych zaskoczeń po kilku godzinach z tytułem. Zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych:
Szok nr 1: Rise of the Ronin to bardzo, bardzo brzydka gra.
Jak wspomniałem we wstępie, początkowe zamknięte lokacje to era późnego PS3. Obszary są surowe, pozbawione detali i grubo ciosane. Wszystko sprawia wrażenie, jakby było zbudowane w większych i mniejszych kwadratów. Do tego tekstury pokrywające ściany i przedmioty bywają dramatycznie rozmazane. Byłem szczerze zdumiony, iż Sony wypuszcza tak brzydką grę na wyłączność.
Rise of the Ronin nabiera delikatnych wizualnych rumieńców po kilku misjach, wypuszczając gracza na otwarty świat. Wtedy łąki gęste źdźbeł trawy, w których mieni się zachodzące słońce, tworzą przyjemny dla oka efekt. To jednak nie ratuje sytuacji. Wiejskie chatki, koryta rzek, monotonne pola uprawne – wszystko to wygląda jak z poprzedniej epoki gier.
W odbiorze nie pomaga fakt, iż Rise of the Ronin to gra fatalnie zoptymalizowana. W trybie wydajności, z rozgrywką w 60 klatkach na sekundę, obraz potrafi wyraźnie tracić na rozdzielczości i szczegółowości. Z kolei tryb 30 fps w takiej produkcji kompletnie się nie nadaje. Mamy więc do czynienia z grą nie tylko brzydką, ale też duszącą konsolę.
- WAŻNE: W pierwszych wrażeniach nie mogłem wykorzystać własnych zrzutów ekranu. Korzystam z materiałów dostarczonych przez Sony. Zrzuty ekranu zostaną osadzone w pełnej recenzji gry.
Szok nr 2: gra dla PS5 nie jest klonem Dark Souls. To mieszanka Tenchu, Assassin’s Creed i Elden Ringa.
Twórcy wykorzystują fundamentalne zasady subgatunku souls-like takie jak wymagająca walka, regeneracja zasobów przy ogniskach oraz odradzający się przeciwnicy. Polewa to wszystko jednak mocno autorskim sosem, za pomocą którego przez znaczną część zabawy nie czuję jakbym grał w kolejnego klona Dark Souls. To wielka zaleta.
Dużym wyróżnikiem na plus jest moduł skradania i cichych zabójstw. Główny bohater może biegać po dachach, chować się w zaroślach i zachodzić wrogów od tyłu. Dokonuje wtedy brutalnych egzekucji, kończących życie typowych przeciwników. W przypadku mini-bossów takie ciche ataki zabierają im lwią część paska życia, zależną od poziomu rywala i bohatera.
Podczas rozgrywki bez problemu infiltruję bazę wroga, pozbywam się szeregowych bandytów, a następnie atakuję z zaskoczenia herszta grupy, po czym wykańczam go w tradycyjny, soulsowy sposób. Dzięki temu misja jest zmienna, a bezpośrednia konfrontacja to tylko jedno z możliwości wykonania zadania.
Szok nr 3: Rise of the Ronin bardzo silnie stawia na walkę dystansową i masę ciekawych broni palnych.
Walka dystansowa w Dark Souls to bardziej dodatek niż alternatywa wobec walki kontaktowej. Tymczasem RotR pozwala eliminować całe oddziały wroga bez wyjmowania katany zza pasa. Broń dystansowa, zwłaszcza ta palna, ma potężnego kopa. jeżeli trafimy nią w głowę typowego przeciwnika, ta momentalnie odrywa się od ciała. Wybucha strumień krwi, a zwłoki osuwają się na ziemię.
Broń palna to kolejny po skradaniu i cichych zabójstwach element walki kapitalnie odświeżający kontaktową formulę Soulsów. W Rise of the Ronin pojawia się wiele zróżnicowanych narzędzi zniszczenia z okresu 1850 roku, ale ze względu na podpisaną umowę nie mogę jeszcze zdradzać pełnego arsenału. Napiszę więc tylko, iż zdecydowanie jest w czym wybierać.
Kapitalnym rozwinięciem walki na dystans jest lina z hakiem, będąca na stałym wyposażeniu głównego bohatera. Przy jej pomocy nasz ronin może nie tylko gwałtownie wskoczyć na dach budynku, ale także przyciągać do siebie przeciwników, a choćby rzucać jednych o drugich, co zadaje zdumiewająco duże obrażenia.
Szok nr 4: nieliniowy charakter Rise of the Ronin jest powiązany ze zmiennym, otwartym światem. To kapitalny pomysł.
Wzorem Elden Ringa, w RotR nie ma żadnej wielkiej strzałki prowadzącej do celu. jeżeli gracz widzi na horyzoncie coś ciekawego, może się tam dostać, a pomagają mu w tym wcześniej wspomniana linka z hakiem, żwawy rumak (z grzbietu którego można strzelać!) oraz paralotnia podarowana przez ekscentrycznego wynalazcę.
Bardzo spodobało mi się, iż gracz ma realny wpływ na to jak wygląda i jak funkcjonuje otwarty świat. Gdy odbiłem małą wioskę przejętą przez bandytów, lokalni rolnicy powrócili do swoich domostw, a na okolicznych uliczkach ponownie pojawił się ruch. W wiosce pojawili się sprzedawcy, pojawiło się bydło i zniknęły zwłoki ofiar. Lokacja zmieniła się na moich oczach, a takich miejsc na mapie świata jest masa.
Sam świat – chociaż brzydki – bywa urokliwie żywy. Gdy pada deszcz, ludzie uciekają przed nim pod dachy. Dynamiczny cykl dobowy sprawia, iż niektóre wydarzenia są dostępne wyłącznie nocą. Do tego Rise of the Ronin zostało nafaszerowane drobnymi zadaniami dostępnymi wyłącznie podczas eksploracji, typu pomoc handlarzowi otoczonemu przez wilki.
Szok nr 5: Rise of the Ronin to Japonia 1850 roku bez magii I demonów, za to z wpływem Zachodu.
Na rynku jest masa gier w stylu Dark Souls osadzonych w japońskiej mitologii. Za znaczną część z nich odpowiadają zresztą producenci RotR z Team Ninja. Dlatego podoba mi się, iż Ronin jest inny – bardziej wiarygodny, silniej osadzony w historii, z elementami politycznymi. Do tego pozbawiony demonów i magii.
Zamiast krwiożerczych yōkai mamy więc równie krwiożerczych imperialistów amerykańskich. Widzimy, jak Japonia, po dekadach izolacjonizmu, ugina się pod politycznym, kulturowym i ekonomicznym wpływem Zachodu. Świetnie to widać w Yokohamie – portowym mieście stanowiącym kluczową aglomerację w grze – gdzie obok tradycyjnych japońskich budynków wyrastają ceglane ambasady Francji, Wielkiej Brytanii i USA.
Konflikt kulturowy to jeden z głównym motywów Rise of the Ronin, nie jest to jednak motyw banalny, z podziałem na dobrych Japończyków i zły Zachód. Przeciwnie, spacerując po Yokohamie bardzo często to lokalni bandyci napadają głównego bohatera, podczas gdy amerykańscy żołnierze w niebieskich kolonialnych mundurach pilnują porządku i bezpieczeństwa. Świat w Rise of the Ronin nie jest czarno-biały i to jest świetne.
Szok nr 6: Gra dla PlayStation 5 potrafi być zadziwiająco brutalna
Gdy pierwszy raz strzeliłem w głowę bandyty, a ta oderwała się od ciała, czemu towarzyszył strumień krwi, byłem szczerze zdumiony. Rise of the Ronin bardzo lubi czerwony kolor, a walczący ze sobą samurajowie są po chwili ubabrani w krwi – zarówno swojej, jak i przeciwnika. Jucha tryska aż miło, urozmaicając pojedynki.
Odcięte ręce, odcięte nogi, odcięte głowy – to klasyka podczas starć. Gdy przeciwnikowi zostało już bardzo mało energii, a my zaatakujemy potężnym atakiem, zawsze możemy liczyć na efektowną, a jednocześnie brutalną animację kończącą.
Nie jestem fanem przesadnej brutalizacji gier, ale krew i odcinane kończyny naprawdę dobrze pasują do Rise of the Ronin – gry o samurajach pozbawionej tej szlachetnej otoczki, jaką często przyklejają na siłę japońskim wojownikom producenci z zachodu. W Rise of the Ronin nie ma wiele szlachetności, jest za to masa politycznych intryg, zdrad i ludzkiej niegodziwości.
Szok nr 7: Rise of the Ronin jest brzydkie, bywa niedopracowane, ale nie mogę się oderwać od tej gry.
Gra na wyłączność dla PS5 mocno nie dociąga w obszarze optymalizacji, oprawy, a choćby bogactwa animacji. Mimo tego uwielbiam regularnie wracać do Yokohamy, za sprawą otwartego i zmieniającego się świata. Tutaj odbiję wioskę, tam wygram turniej strzelecki, gdzie indziej pochwycę groźnego zbiega. Mam pełne ręce roboty, a każde zadanie mogę wykonać po swojemu: skradając się, walcząc w zwarciu bądź strzelając na odległość.
Ta dowolność w realizacji misji to największa zaleta Rise of the Ronin. Chociaż gra wyrasta z tego samego pnia co Dark Souls, jest znacząco łatwiejsza od dzieł From Software, właśnie za sprawą szerokiego katalogu możliwości. Nie jesteś w stanie poradzić sobie z bossem? W takim razie najpierw po cichu wybij mu wszystkich pomocników, a potem zaciągnij w miejsce z wybuchającymi beczkami. RotR to duża piaskownica, a to od gracza zależy, co zbuduje z danego mu wiaderka i grabek.
Boli mnie, iż nie mogę wam napisać o szeregu innych, zróżnicowanych elementów rozgrywki, ale podpisałem umowę o poufności. Dlatego koniecznie odwiedźcie Spider’s Web w późniejszym okresie, czytając naszą pełną recenzję Rise of the Ronin, wraz z autorskimi zrzutami ekranu. Wcześniej mogę tylko napisać:
Rise of the Ronin to jedna z najbardziej nierównych, a jednocześnie najbardziej wciągających gier dla PS5. Hitu na miarę Bloodborne jednak nie będzie.