Rodzinna wyprawa na jarmark. Recenzja: Szarlatani z Pasikurowic

itomigra.blogspot.com 4 miesięcy temu

Nowości nie zwolniły. Ich wysyp wciąż jest odczuwalny- dla towarzystwa, półek, czasu i portfela. Zagranie we wszystkie jest niemożliwe- z tym pogodziliśmy się już dawno. Ale patrząc z ciut innej perspektywy, nie tylko życie gracz jest ciężkie. Wydawcy też nie mają lekko. Większość gier spotyka gorzki los 'jednego druku'. Wyobraźcie sobie, ile tytuł musi osiągnąć, by stać się nie tylko bestsellerem... ale klasykiem. Planszowym hitem, który wraca w dodruku więcej niż raz! Wiadomo, iż wydawca nie wznowi wszystkiego... ale! Jak tu zdecydować, co powinno zostać na stałe? Wiadomo- gra musi robić wyniki. Dziś przyjrzymy się jednej, która wracała na sklepowe półki więcej niż trzy razy! 🤯

Informacje/Pierwsze Wrażenia:


Szarlatani z Pasikurowic
to rodzinna gra planszowa autorstwa jednego z bardziej znanych światowych projektantów, Wolfganga Warscha. Tylko się cieszyć, iż i w Polsce odniosła sukcesy. Wydawnictwo G3 (któremu dziękujemy za możliwość zrecenzowania tytułu) przyczyniło się do tego, iż gra ma ustabilizowaną pozycję na rynku. Pojawia się- jest przez kilka chwil, znika- a następnie w pełnej chwale na półkę wraca. Serio- pełen szacun, bo kilka tytułów tak mocno wwierciło się w serca fanów.


Dość już rozgawor. Wracamy do sedna recenzji. Szarlatani przeznaczeni są dla 2-4 osób, w wieku co najmniej 10 lat. Pudełkowy czas rozgrywki przewidziano na 60-75 minut. Pierwszy rzut oka na okładkę pewnie Wam zdradza, jaki był powód zwlekania z recenzją tyle lat... Potwierdzam to. choćby po latach (zwłaszcza po tych, które obfitowały w prześliczne grafiki) stwierdzam, iż gra jest mało atrakcyjna wizualnie (żeby nie powiedzieć brzydka). Napaćkana okładka ma swój urok- ale dopiero, po pierwszej partii Szarlatanów. Jarmarczny gwar i przepych, jakoś nie kusi nowicjuszy do zabawy.


Gdy zajrzymy pod wieczko, jest już lepiej, choć charakterystyczna kreska pozostaje. W środku znajdziemy: planszę rund z torem punktowym, księgi składników, planszetki graczy (dwustronne kotły), buteleczki, pieczęci i drewniane dyski w czterech kolorach, aksamitne woreczki, rubiny, od groma żetonów (o wartościach od 1 do 4), karty wróżki, instrukcje i almanach. Uwaga! Dwie książeczki nie świadczą o trudności gry! Almanach precyzuje tylko to zasady działania niektórych składników. O tym, iż gra jest prościutka, można się przekonać z poniższego opisu.

Zasady:


Przygotowanie rozgrywki i szczegóły znajdziecie w instrukcji (a ta wcale nie jest długa!). Tutaj przybliżymy sens zabawy. Celem Szarlatanów z Pasikurowic jest zdobycie największej liczby punktów. Otrzymujemy je oczywiście za ważenie i sprzedaż eliksirów. Im ciekawsze ingrediencie wykorzystamy (wylosujemy z woreczka), tym dalej zajdziemy na naszym torze kociołka. jeżeli będziemy nieostrożni, bądź spróbujemy opchnąć klientom fuszerkę- eliksir wybuchnie.


Gra trwa 9 rund, a schemat każdej wygląda tak samo. Zawsze rozpoczynamy od odsłonięcia karty wróżki. Ta wprowadza urozmaicenie lub nagięcie zasad- np. pozwala wymienić, bądź dobrać składnik i wrzucić do go worka. Następnie przystępujemy do tworzenia eliksiru. Ta faza przebiega (przeważnie) symultanicznie. Polega na losowaniu składników z worka i umieszczaniu ich na swojej planszy. Podążamy po torze- kierując się od środka, po brzegi kociołka. Im dalej zajdziemy, tym większa wypłata i nagroda punktowa. Kolorowe składniki mają zdolności, które rozpatrujemy w momencie wrzucenia ich do kotła. Uwaga! Białe żetony, to zapychacze. Dzięki nim przesuwamy się na torze, ale jeżeli ich łączna wartość przekroczy siedem, eliksir eksploduje. W grze ma to swoje konsekwencje w kolejnej fazie, czyli zakończeniu. W każdej chwili możemy przerwać dobieranie (chyba iż eksplodowaliśmy, to siłą rzeczy zostajemy wstrzymani). Gdy zgodnie stwierdziliśmy, iż pasujemy, przechodzimy do finału rundy. Zakończenie otwiera rzut kostką bonusową, przyznawany osobie, która najdalej zaszła na torze kociołka i nie wyleciała w powietrze. Następnie rozliczane są umieszczone w kociołku żetony zielone, fioletowe i czarne. Osoby, które spasowały, otrzymują teraz punkty i wypłatę (fikcyjną, przepadającą po zakończeniu rundy), którą mogą wydać na zakup potężniejszych składników. Ci, którzy eksplodowali, muszą wybrać: albo punkty, albo wypłata. Na końcu uzupełniamy fiolki wykorzystanych buteleczek (ratujących od białych składników) lub przesuwamy "kropelkę" skracającą tor kociołka (opłacając koszt w zdobytych rubinach). Po 9 rundzie kończymy i wyznaczamy zwycięzcę!

Wrażenia:


Jeśli dziwi Was, dlaczego tak późno do Szarlatanów siadamy, to spieszę z wyjaśnieniem: pierwszą swoją partię miałem okazję rozegrać na konwencie, jakoś w okolicach premiery. Podobało mi się- ale wiecie, jak to jest. Mnóstwo ludzi, milion wrażeń, gwar i przeładowanie bodźcami- nie są to najlepsze warunki do cieszenia się rozgrywką. Grę poznałem, zaliczyłem, ale iż nie należała do najpiękniejszych- wiedziałem, iż towarzystwo może mieć problem z jej akceptacją- więc temat został odłożony na "inny czas". Niedawno zauważyliśmy informację, iż KOLEJNY raz gra została dodrukowana. Tym razem nam to zaimponowało. Coś w grze musi być, skoro tak wytrwale powraca- postanowiliśmy to sprawdzić.

Rozpoczniemy od zaskoczenia. Bez większego problemu przekonałem towarzyszy do rozgrywki- co znaczy, iż chyba okładka nie jest tak brzydka jak zakładałem. Środek sam się broni. Plansze, żetony- jakościowo wszystko trzyma się bardzo wysoko, a to chyba najważniejsze (woreczki mogłyby mieć oznaczenia kolorystyczne, ale to kosmetyczna uwaga). Cieszy mnie, iż towarzystwo mi dojrzało i zaczyna doceniać coś więcej niż wymuskane grafiki. A w przypadku Szarlatanów jest czym się zachwycać. Autor oczarował nas już Rzuć na Tacę i Karczmą pod Pękatym Kuflem - także docenienie jego największego dzieła, było chyba tylko kwestią formalną.


Przyznaję, iż starsze planszówki (wydane przed 2020 rokiem) coś w sobie mają. Szarlatani załapują się już na schyłek, ale wciąż prezentują sobą czystą formę i świeże spojrzenie na rozgrywkę (fajny pomysł z pieczęciami oznaczającymi poziom punktów!). Właśnie to nas najbardziej zachwyciło. Gra nie ukrywa, iż powstała po to, by cieszyć. To czuć. Zabawa jest płynna (wszyscy grają jednocześnie), nieskomplikowana (prosty mechanizm), emocjonująca (podejmowanie ryzyka), a jednocześnie pozwalająca rozkręcić w satysfakcjonujący sposób tworzenie eliksiru (projektowanie combosików). Rozgrywka zajmuje godzinkę- nie za krótko (jak w przypadku imprezóweczek), nie za długo (brak dłużyzn, wciąż daleko do eurosuchara)- w sam raz, by rozegrać partię z nowicjuszem, w gronie rodzinnym, zaspokoić potrzebę pogrania, a jednocześnie zostawić sobie smaczek na rewanże. Wszystkie cechy gry doskonałej. Dla nas trochę brakuje interakcji negatywnej (czyli złośliwostek), ale Szarlatani wynagradzają to dynamiką (każdy jest zaangażowany przez cały czas), więc do głowy choćby nie przychodzi pomysł, by komuś coś zepsuć. Sami widzicie- tytuł majstersztyk. Żałujemy, iż tyle zwlekaliśmy z ogrywaniem. Szarlatani z Pasikurowic to gra, która bezapelacyjnie powinna się znaleźć w każdej kolekcji. (Wam polecamy, a my polujemy na dodatki! 😍)

Plusy:

+ solidny tytuł familijny
+ bardzo proste zasady
+ bag building (rozbudowa woreczka)
+ interesujące zarządzanie losowością
+ emocjonująca rozgrywka
+ dynamiczny przebieg zabawy
+ ciągłe zaangażowanie wszystkich graczy od pierwszego losowania
+ działa w każdym składzie osobowym
+ duża regrywalność (różne zdolności składników, dwie strony planszy)

Minusy:

- mało atrakcyjna okładka
- woreczki mogłyby być spersonalizowane

T.
Przydatne linki:
znajdziecie nas na Inastagramie
TUTAJ dołączycie do nas na Facebooku
TUTAJ poczytacie o grze w serwisie Planszeo

Idź do oryginalnego materiału