Jedną z moich ulubionych sytuacji w branży gier jest moment, w którym ogłoszone zostaje, iż jakaś lubiana przeze mnie, zapomniana przez świat seria otrzyma nową część. Takie wydarzenie miało miejsce, gdy wiosną 2022 roku zapowiedziano, iż powstaje Simon the Sorcerer: Origins. Moja ekscytacja była ogromna, ale z każdym kolejnym przesunięciem premiery i przedłużającymi się nad nią pracami zaczęła maleć. Rosła za to obawa o jakość produkcji. Jak ostatecznie wypadły najnowsze przygody Szymka Czarodzieja? Spełnił się ten pierwszy, ekscytujący scenariusz, w którym otrzymujemy godnego przedstawiciela uwielbianej marki? A może tej grze bliżej rozczarowania, o które tak bardzo martwiłem się w ostatnich miesiącach?
Spis Treści
- Powrót po latach
- Rozgrywka
- Fabuła
- Grafika i muzyka
- Podsumowanie
Świetnie oddany duch klasycznych odsłon
Nie będę was trzymał w niepewności. Od razu daję znać, iż Origins to w mojej opinii świetna przygodówka! Wszystkie obawy o potencjalny nieudany powrót były niepotrzebne. Dostaliśmy naprawdę dobrą grę, która dobrze wie, czym powinna być. Widać, iż twórcy rozumieją klimat tych udanych części Simona (pierwszej i drugiej) i w świetny sposób oddali go w swojej najnowszej produkcji.
Jako fan gatunku oraz odsłon Simona z lat dziewięćdziesiątych od samego początku czułem się jak w domu. Gracz błyskawicznie wprowadzony jest w oczekiwaną przez wielbicieli serii atmosferę. Od razu daje wyczuć się ten charakterystyczny, sarkastyczny humor, za który pokochaliśmy głównego bohatera. Liczba sytuacji, w których w świetny i absurdalnie bezpośredni sposób przebijana jest czwarta ściana, wydaje się być nie do policzenia. Może nie pękałem ze śmiechu – jak się gra samemu, to ciężko o donośny śmiech – jednak jestem pewien, iż gdybym grał razem z siostrą lub kuzynami, z którymi poznawałem swoje pierwsze przygodówki i z którymi mamy zbliżone poczucie humoru, to pewnie wzajemnie zarażalibyśmy się śmiechem. Może choćby do podobnego, co w dzieciństwie, stopnia, gdy kochający ciszę wujek aż musiał czasami wparowywać do pokoju, w którym znajduje się komputer, i „grzecznie” poprosić nas o zamknięcie buzi.
Ciężko, bez wchodzenia w spoilery dać jakiś przykład, ale mam nadzieję, iż zaufacie mi na słowo. jeżeli lubiliście klimat i żarty z pierwszych części czy też z takich gier jak The Secret of Monkey Island, to ta historia jak najbardziej jest dla was. Nie powinniście być zawiedzeni. Nie tylko dialogami i fabułą – reszta elementów również stoi na wysokim poziomie.

Odpowiedni balans między absurdem i logiką
Czego jeszcze entuzjaści point & clicków z przeszłości mogą oczekiwać od nowych, nawiązujących do nich gier? Humor i zmiażdżona czwarta ściana już jest, więc kolejnym, może choćby ważniejszym elementem jest oczywiście rozgrywka. Ta, jak łatwo się domyślić, polega na rozwiązywaniu kolejnych zagadek. Jak wypadają przygotowane przez twórców wyzwania? Są absurdalne, trochę nieoczywiste oraz najczęściej dziwaczne. Czyli w moich oczach wypadną wręcz idealnie. Zwłaszcza iż w całym tym chaosie i kolejnych abstrakcyjnych pomysłach jest potrzebna do znalezienia rozwiązania szczypta logiki.
Zachowano odpowiedni balans pomiędzy cechującym gatunek absurdem a zdrowym rozsądkiem. Cała zabawa polega na odpowiednim wykorzystaniu zdobywanych przez nas przedmiotów oraz umiejętności magicznych. Simon bowiem w trakcie naszego postępu uczy się kolejnych zaklęć, które okażą się niezwykle przydatne podczas tej przygody. Ich wykorzystanie to zdecydowanie ta bardziej rozsądna część główkowania. Ewidentnie trzeba coś podpalić? Przyda się ognisty czar. Coś trzeba zamrozić? Zaklęcie mrożące. Zabawa przedmiotami, ich łączenie i dopasowanie do punktów interakcji na mapie to zdecydowanie ta druga, bardziej abstrakcyjna część.
Raz jeszcze, z uwagi na spoilery, nie mogę podać przykładów, ale są sytuacje, w których racjonalne i pozbawione szalonej kreatywności myślenie nigdy nie pomogłoby nam wpaść na to, iż przedmiot A trzeba połączyć z przedmiotem B, a następnie z przedmiotem C, aby następnie powstałą abominację użyć na jakimś dziwacznym miejscu na bagnach czy też w Akademii Magii. Ciężko krytykować mi jakiś element rozgrywki. Interfejs jest przejrzysty, poruszanie się po ekwipunku proste i przyjemne. Może sam główny bohater mógłby momentami poruszać się nieco szybciej, ale to szukanie czegoś na siłę.

Prosto, ciekawie i wciągająco
Już sam tytuł – Origins – wskazuje nam, na co będzie opowiedziana tutaj historia. Mamy do czynienia z prequelem. Akcja toczy się tuż przed wydarzeniami z pierwszej części serii z 1993 roku. Fabuła rozpoczyna się, gdy rodzina Simona przeprowadza się do nowego domu, głównie z uwagi na problemy naszego protagonisty z odpowiednim podejściem do obowiązków szkolnych.
Pewien splot nieoczywistych wydarzeń sprawia, iż Simon trafia nagle do innego, magicznego świata. Tam też okazuje się, iż jest on dzieckiem z przepowiedni, które, zanim będzie mogło wrócić do swojego świata, musi wypełnić swoje przeznaczenie. Opisana w ten sposób historia nie brzmi może wybitnie, ale sama jej treść – zwłaszcza jeżeli znamy stare odsłony – jak najbardziej potrafi wciągnąć. W drodze do celu spotykamy znane nam z przeszłości postaci. Już w trailerach dało się zauważyć czarodzieja Calipso, czarnoksiężnika Sordida czy psa Chippy’ego. Dawka nostalgii w nowych szatach jest ogromna, a liczba nawiązań tylko ją potęguje.
Warto jeszcze zaznaczyć, iż podobnie jak niegdyś, nawiązania nie kończą się wyłącznie na starszych grach o bezczelnym nastoletnim czarodzieju. interesujące i zręcznie wplecione w całość zostały odniesienia do dzisiejszej popkultury – czy to do filmów, rzeczywistych wydarzeń, czy innych gier. choćby do takiego tytułu jak Bloodborne.

Klasyczny Simon w nowoczesnych szatach
Gdy wydajesz kolejną grę po tylu latach, to musisz liczyć się z tym, iż fani, oprócz oddania ducha serii, będą oczekiwać też udoskonalenia warstwy graficznej. Wydaje mi się, iż łatwo tutaj wpaść w pułapkę. Przygodówki z końcówki XX wieku to w większości dwuwymiarowe, pełne pikseli produkcje – czyli styl, który do dziś się nie zestarzał i wciąż używany jest w nowych grach. Czy twórcy znaleźli złoty środek i zdołali uniknąć wpadki znanej z próby przeniesienia Simona w 3D w 2002 roku? W mojej opinii – jak najbardziej.
Origins utrzymuje klasyczny, dwuwymiarowy widok, ale piksele zostały zastąpione manualnie rysowanymi grafikami. Co prawda, ten rysunkowy, bajkowy styl trochę „udziecinnia” wygląd chociażby głównego bohatera, ale koniec końców to styl, który również nigdy nie powinien wyjść z mody, a odpalone za 30 lat Origins przez cały czas będzie wyglądało dobrze. Porównując do innych, nowszych przedstawicieli gatunku, bliżej mu do Deponii niż do Thimbleweed Park. Najlepszym opisem grafiki byłoby powiedzenie, iż to Simon, którego wszyscy pamiętamy, ale w tak jakby miał on powstać dziś, a nie kilka dekad temu.
Na wysokim poziomie stoi również ścieżka dźwiękowa. Gra posiada pełny, angielski dubbing o dobrej jakości. Co ważne, do wyboru jest sporo językowych wersji napisów, w tym polskiej. Efekty dźwiękowe przy chodzeniu, podnoszeniu przedmiotów, scenkach przerywnikowych czy używaniu zaklęć bardzo dobrze pasują do całości, często w odpowiedni sposób podkreślając powagę – choć częściej jej brak – danej sytuacji. Raz jeszcze, nie ma za bardzo do czego się przyczepić.

Podsumowanie
Z całego tekstu bardzo łatwo wywnioskować, iż Simon the Sorcerer: Origins naprawdę mi się podobało. Po ukończeniu przygody sprawdziłem oceny innych graczy i recenzentów (tak, kupiłem grę w ciemno) – wszędzie zielono i pozytywnie. Cieszę się, iż nie tylko ja jestem bardzo zadowolony z tego, jak wyszedł powrót Szymka Czarodzieja. Żałuję tylko, iż tak rzadko jesteśmy świadkami reaktywacji znanych przygodówek. Chociaż pewną nadzieję daje nam właśnie Simon ale też wydana kilka lat temu nowa część The Monkey Island lub choćby powstały już prawie 10 lat temu duchowy sukcesor legendarnego The Neverhood – Armikrog.
Jeśli lubicie klasyczne point & clicki, to umieście Simon the Sorcerer: Origins na swoich listach życzeń. Wiedząc, iż rzadko dostajemy dziś już gry z tego gatunku o takich wysokich walorach produkcyjnych, jestem w stanie zaryzykować i powiedzieć, iż dla fanów to pozycja obowiązkowa.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse.

14 godzin temu
















