Od dawna żyję z myślą, iż stare, dobre skradanki już nie wrócą. Gatunek wprawdzie przez cały czas istnieje i wiele gier oferuje możliwość skrytego działania, ale współczesne produkcje mocno różnią się od klasyków takich jak Thief czy Splinter Cell. Mimo tego, co rusz, gdy tylko rzuci ktoś hasłem, iż tytuł zawiera mechaniki skradania, podrywam się z entuzjazmem niczym pies na zapach kawałka kiełbasy. Tak samo było w przypadku Steel Seed. Padło słowo klucz, więc musiałem na własną rękę sprawdzić, jak przedstawia się tutaj działanie z ukrycia. Zwłaszcza iż podlane jest ono sosem z ciekawie zapowiadającego się science fiction.
Spis Treści
- Steel Seed – fabuła
- Jak się w to gra, czyli gameplay
- Złota rączka, ale w niczym mistrz
- Przeciętniak, któremu warto dać szansę
Kup Steel Seed (PS5)
Steel Seed – fabuła
Kiedy Zoe budzi się po zabiegu, który wykonywał jej ojciec, gwałtownie odkrywa, iż jej znieczulenie trochę przedobrzyło. Zamiast kilka godzin później budzi się po kilku stuleciach, a świat dookoła niej zmienił się nie do poznania. Nigdzie nie ma ani śladu ludzi, wszędzie pełno maszyn, gigantycznych, przypominających fabryki miast oraz różnej maści wrogich botów. I jedynie jeden dron, Koby, staje po jej stronie, pomagając jej odkryć tajemnice przeszłości, odnaleźć ojca, a w konsekwencji także i uratować świat.

Taki opis nie oddaje wszystkich niuansów historii, natomiast nieźle oddaje charakter fabuły Steel Seed. Sporo tutaj sztampy, magicznych cosiów, które trzeba znaleźć, by osiągnąć cel i całkiem sporo enigmy. Problem w tym, iż jakoś za żadne skarby nie potrafiłem się zainteresować tym, co gra chciała mi opowiedzieć. Niby twórcy w opisie gry twierdzą, iż wątki poruszone w tytule zmuszają do myślenia, ale ja tego w ogóle nie odczułem. Ba, choćby powołują się na Martina Kordę, czyli pisarza z niezłym doświadczeniem, bo odpowiedzialnym za fabułę Fable: The Journey czy Destiny 2. Okazuje się jednak, iż historia Steel Seed była przez niego jedynie edytowana i poprawiona, sam Korda nie jest za nią odpowiedzialny.
Jak się w to gra, czyli gameplay
No dobrze, nie każda produkcja potrzebuje dobrej historii, zwłaszcza jeżeli rozgrywka jest wystarczająco przyjemna i angażująca. Przyznaję, iż tutaj tytuł radzi sobie o wiele lepiej. Tak, Steel Seed to skradanka, ale nie tylko. To taki nieco misz-masz kilku gatunków i tak się składa, iż akurat tych, które lubię.
Mamy walkę z ukrycia i chowanie się przed przeciwnikami, ale jest tu i miejsce na wspinanie i skakanie rodem z trylogii Prince of Persia z początku pierwszej dekady XXI wieku. Dodatkowo, jeżeli powinie nam się noga, albo najdzie nas taka ochota, możemy z przeciwnikami uporać się w mniej subtelnym, bardziej bezpośrednim stylu, wyraźnie inspirowanym tytułami FromSoftware. Znajdziemy też drobne elementy rozwoju naszej postaci, aby dopasować ją bardziej do naszego stylu rozgrywki. I choć może indywidualnie każdy z tych elementów pozostawia nieco do życzenia, w całości tworzy to całkiem przyjemną mieszankę, przy której można się naprawdę dobrze bawić.
Skradamy się…
Trzeba jednak podejść do tej gry, jak do połączenia kilku składowych. Chcąc traktować Steel Seed jako produkcję skradaną gwałtownie się znudzimy. Wprawdzie z czasem zyskujemy więcej sposobów i sztuczek na radzenie sobie z przeciwnikami, jednak i tak sprowadza się to do chowania za osłonami, sprawdzania ścieżek patrolów i izolowania wrogów – niezbyt zresztą inteligentnych – by skrytym atakiem pozbawić ich życia, o ile można tak powiedzieć w przypadku maszyn i botów. Brak tutaj chowania się w ciemności, konieczności zachowania absolutnej ciszy czy skrupulatnego planowania. zwykle wystarczy krótka analiza otoczenia z pomocą Koby’ego, który może nam służyć także jako dron zwiadowczy, aby ustalić z łatwością kolejność eliminacji strażników.
… walczymy…
Stawianie na bezpośrednie starcie także na dłuższą metę może męczyć. Podobnie jak w przypadku skradania, tak i tutaj walka nie jest idealna. Jasne, mamy lekki i mocny atak, a także uniki, do tego Koby może rozpraszać przeciwników i pomóc ich ogłuszać. Starcia nie są jednak szczególnie wymagające; jeżeli tylko będziemy pilnować pozycji naszych wrogów, to powinniśmy bez większego problemu poradzić sobie choćby z dość dużymi grupami oponentów jednocześnie. Mimo tego nie będę kłamał, oczyszczenie pomieszczenia z półtuzina robotów potrafi przysporzyć nie lada satysfakcji, a odblokowywane później dodatkowe umiejętności potrafią to jeszcze bardziej umilić.
… i wspinamy się
Elementy zręcznościowe, czyli wspinaczka i skakanie po platformach, są na identycznym poziomie. Całe mnóstwo gier robiło to lepiej, a i nieustannie irytowało mnie, iż wspinać się można tylko i wyłącznie po konkretnych krawędziach, choć zdawałoby się, iż tuż obok Zoe także dałaby radę się wdrapać. A jednak niektóre etapy potrafiły zaskoczyć pomysłowością zagadek. Zresztą odpowiednie wykorzystanie podwójnego skoku, biegania po ścianach i przede wszystkim idealne wyczucie czasu sprawiało ogromną frajdę, zwłaszcza po nieco bardziej wymagającym etapie.
Złota rączka, ale w niczym mistrz
Generalnie można by tak podsumować całość Steel Seed. Żaden element gry nie jest fantastyczny, każdy natomiast jest wystarczająco kompetentnie zrobiony, aby sprawiać przyjemność. To samo tyczy się też choćby oprawy audiowizualnej. Muzyka i udźwiękowienie są w porządku. Żadna melodia nie zapadła mi wprawdzie w pamięć, ani gra aktorska nie wybiła się ponad przeciętność. Jednocześnie nie czuć, aby któryś element wyróżniał się także na minus. Graficznie z kolei gra potrafi zaskoczyć pięknymi widoczkami i ciekawym projektem lokacji, ale nie prezentuje się też szczególnie pięknie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż działa na silniku Unreal 5.
Zdarzało się też parę technicznych błędów czy problemów. Zabrzmię, jakbym się powtarzał: nie jest idealnie, ale jednocześnie nie trafiłem na nic, co byłoby naprawdę dużym minusem. Ot, tu czasami gra chrupnęła, zdawałoby się, iż w losowych momentach. Tutaj tekstura wczyta się z lekkim opóźnieniem. Tam z kolei pomiędzy jedną a drugą wypowiadaną kwestią pojawi się nieco niezręcznie długa przerwa. Czasami Zoe ma problem chwycić się krawędzi, choć wyglądało to, jakby trafiła idealnie tam, gdzie trzeba. Raz czy dwa też postać zablokowała się w jakimś miejscu. Przez minutę lub dwie nie mogłem jej zmusić do przejścia tam, gdzie powinna, choć chwilę później udało się to bez problemu.
Steel Seed nie jest długą grą. Ukończenie jej zajęło mi coś około dziesięciu godzin, choć serwis How Long To Beat sugeruje, iż 7,5h powinno w zupełności wystarczyć. Nie ma tutaj żadnych pobocznych aktywności, nie ma też za bardzo gdzie zboczyć z jasno wytyczonej ścieżki. Wydaje mi się, iż nie da się też odblokować wszystkich umiejętności w trakcie gry. Choć to akurat nie było problemem dla mnie, gdyż głównie skupiałem się na skradaniu, w większości ignorując drzewko rozwoju walki.
Przeciętniak, któremu warto dać szansę
Tak czy siak, tytuł oferuje niezłą dozę rozrywki na porządnym poziomie. Niestety nie jest to gra zapadająca w pamięć. Jestem przekonany, iż za miesiąc nie będę w ogóle o niej pamiętał. Nie znaczy to, iż czas spędzony w Steel Seed uważam za zmarnowany. Wierzę, iż potrzebne nam są produkcje niebędące hitami 10/10, przy których można po prostu zabić trochę czasu i nieźle się przy tym bawić. To właśnie taka produkcja. Przy czym kosztuje ona ok. 180 złotych i choć nie jest to wygórowana cena, jeżeli tytuł w jakimś stopniu was zainteresował, proponowałbym mimo wszystko poczekać na jakąś promocję.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie better. gaming agency.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.