Tak się to robi. Recenzja Resident Evil 4 Remake w wersji na Xbox Series X|S

1 rok temu

Legenda, z którą Capcom spróbował się zmierzyć

W Resident Evil 4 grałem w wersji na Wii, która dzisiaj na Metacritic ma aż 91 punktów, a i tak nie jest najlepiej ocenianą wersją. I cóż mogę powiedzieć, od początku kupił mnie brudny, błotny klimat, świeżość rozgrywki, ale też świetnie zaprojektowana liniowość, która dzisiaj, w epoce przebrzmiałych „piaskownic”, stanowi towar deficytowy.

Do remake’u podchodziłem więc z „dwubiegunowym” podekscytowaniem. Z jednej strony ekscytacja na myśl o powrocie do świata, który poznałem przed kilkunastoma laty. Do świata, który był dla mnie równie przerażający, co fascynujący. Z drugiej strony jednak ciążyła mi na wątrobie obawa, iż Capcom sprofanuje swój klasyk, chociaż poprzednie próby odświeżania serii były co najmniej solidne.

Tymczasem Resident Evil 4 Remake to gra absolutnie genialna. Nie odkrywa koła na nowo, nie próbuje konkurować z pierwowzorem, nie przekonuje na siłę nieprzekonanych. To demonstracja szacunku i wierności dla materiału źródłowego, widowiskowa, dopracowana w najmniejszych szczegółach, tworzona z myślą przede wszystkim o społeczności skupionej wokół serii. Resident Evil 4 Remake jest fantastyczną wycieczką w przeszłość z absolutnie współczesnym rynsztunkiem dobrodziejstw.

I o ile nie przepadam za gatunkiem horrorów – czy to w powieściach, filmach, serialach, czy grach właśnie – tak RE4 chłonąłem każdą komórką swojego ciała. Gameplayowo i fabularnie pierwowzór był wybitny. Remake nic w tych kwestiach nie zmienia.

Co przede wszystkim udało się odtworzyć, to intensywne napięcie budowane przez historię i rozgrywkę

Ta gra psychicznie męczy, choć w sposób… może nie pozytywny, ale na pewno dający pewien rodzaj rozkosznej satysfakcji.

Tutaj wszystko współgra ze sobą jak w najlepszej orkiestrze: sugestywny, sprawnie napisany scenariusz, klimat przygniatający człowieka do parteru, efekty dźwiękowe, których najlepiej doświadczać w słuchawkach, a przede wszystkim zmyślnie zaprojektowany model rozgrywki.

Wszystko razem konstruuje i potęguje specyficzne napięcie, w którym dominuje nieustający niepokój. W którym przetrwanie, będące składową gatunku survival horroru, przez cały czas wydaje się zagrożone. To ten rodzaj emocjonalnego koktajlu, kiedy człowiek cierpi, a jednocześnie nie chce tego cierpienia przerwać i prosi o więcej. Prosi, bo gra jest tak bardzo warta świeczki, iż poparzyć się nie tylko można, ale wręcz wypada.

Oczywiście, pełne doświadczenie wymaga zaakceptowania pewnej hiperbolicznej, przerysowanej i momentami wręcz niewiarygodnej konwencji turpizmu i epatowania przemocą. Wydaje mi się jednak, iż nie jest to szczególnie wymagająca przeszkoda.

Resident Evil 4 Remake – tak samo, jak oryginał z 2005 roku – nie bawi się w długie wprowadzenia do adekwatnej akcji

Nie ma tutaj żadnego status quo, które nagle jest przerywane. Od samego początku, od pierwszej cutscenki czujemy, iż coś strasznego wisi w powietrzu. I już po kilku minutach przekonujemy się, iż nasze obawy były uzasadnione.

Przypomnijmy zarys fabularny: w Resident Evil 4 Remake wcielamy się w postać Leona Kennedy’ego, amerykańskiego byłego policjanta, który trafia do Hiszpanii z misją znalezienia córki prezydenta Stanów Zjednoczonych. Trop prowadzi nas do pewnej wioski, rządzonej przez okultystyczny kult Los Iluminados. Mieszkańcy wioski są zakażeni pasożytem Las Plagas, wywołującym nienaturalną agresję i zamieniającym ich w potwory.

Szybko zresztą się o tym przekonujemy, bo już pierwsze zetknięcie z lokalną społecznością odbywa się pod znakiem wideł, noży, toporów, a choćby jednej piły łańcuchowej. Potem jest tylko ciekawiej, ponieważ okazuje się, iż kult, zarażeni oraz porwana Ashley Graham są składowymi szeroko zakrojonego planu ekspansji pasożyta na cały świat.

Szczegóły planu okultystów są nam podawane w małych porcjach, dzięki czemu głód historii cały czas pozostaje nienasycony. Rdzeń fabuły pozostał ten sam, co w pierwowzorze, natomiast twórcy wzbogacili go o dodatkowe wątki, szczegóły, motywy i tropy, które pozwalają nam lepiej zrozumieć świat przedstawiony gry.

Mówiąc o fabule, trudno nie wspomnieć o przerywnikach filmowych, które zostały wyreżyserowane w sposób efektowny, momentami choćby widowiskowy. Praca kamery zwiększa sugestywność narracji, podobnie jak warstwa dźwiękowa, dobre wrażenie robią również dialogi między postaciami, które są krótkie, dosadne i spójne z tym, co dzieje się na ekranie.

Niestety po raz kolejny Capcom zamknął oczy i uszy na polskich graczy

Graczy, którzy od wielu lat krzyczą głośno: „jesteśmy!”, „istniejemy!”, „lubimy wasze produkty i wydajemy na nie pieniądze!”. Gra nie posiada polskiej lokalizacji. Nie pokuszono się choćby o napisy w naszym języku.

Czy jest to duży problem? Momentami tak, bo nieznajomość języka angielskiego odbiera sporo z ogólnego doświadczenia przygotowanego przez twórców. Najbardziej ucierpi na tym, rzecz jasna, odbiór fabuły i świata przedstawionego, choć nie tylko, bo znajomość angielskiego przyda się nam również podczas wykonywania niektórych obowiązkowych zagadek logicznych, bez których nie popchniemy historii dalej.

Brak polskiej lokalizacji to jedna z tych wieloletnich tradycji serii Resident Evil (i nie tylko), z którymi Capcom mógłby wreszcie skończyć. Niestety na ten moment nie ma żadnych informacji przemawiających za tym, żeby temacie „spolszczania” cokolwiek miało się zmienić. Trudno to zrozumieć, trudno wybaczyć, trudno znaleźć jakiekolwiek satysfakcjonujące wytłumaczenie.

Uwielbiam to, jak twórcy Resident Evil 4 Remake zaprojektowali rozgrywkę

Szczególnie jeżeli zestawi się ją z materiałem źródłowym. Nie mamy quick time eventów, które dla niektórych (w tym dla mnie) bywały irytujące. Żeby oddać strzał z pistoletu czy strzelby, Leon Kennedy nie musi już zatrzymywać się i stać jak kołek. Teraz możemy strzelać w pełnym ruchu, co wzmaga dynamikę starć i zmniejsza ich „toporność”.

Podoba mi się również model walki, który nigdy nie nuży, wręcz przeciwnie, praktycznie zawsze stanowi wyzwanie dostarczające mniejszego lub większego dreszczyku emocji. Chociaż AI przeciwników nie powala na kolana, przeciwnicy często wykazują niepokojące wiarygodne zachowania.

Przykładem, który zrobił na mnie największe wrażenie, było to, jak wieśniacy przepychali się w kolejce do tego, żeby mnie anihilować. Co ciekawe, sami się wtedy ranili (największe zniszczenie siał ten, któremu wyrósł z głowy pasożyt), co było dla mnie jakimś tam handicapem. Inna widowiskowa rzecz – fizyka uśmiercania wieśniaków, która, o zgrozo, daje dużo, dużo satysfakcji.

Nacierające na nas hordy wywołują poczucie osaczenia i beznadziei, szczególnie gdy magazynki z nabojami świecą pustką, nóż bojowy zwiastuje rychłe połamanie się, a w ekwipunku nie ma niczego, co by zwiększyło nasz pasek zdrowia.

Bardzo dobrze, moim zdaniem, wypada równowaga między skradaniem się a otwartymi starciami, w których wszystko dzieje się gwałtownie i wielokrotnie trzeba improwizować, żeby przeżyć. Kluczem do przetrwania jest wtedy nieustanny ruch, co momentami bywa choćby zabawne, zwłaszcza wtedy, gdy przeciwnicy nie potrafią nas dogonić, ani choćby dosięgnąć nas, kiedy jesteśmy na wyciągnięcie ręki. Nie ukrywam, iż wytrąca to nieco z immersji, z drugiej strony bez tego starcia z hordami mogłyby być szalenie frustrujące.

Efektownie wyglądają niektóre animacje rozprawiania się z wrogami. Albo tego, jak wróg rozprawia się z nami. Wyrywane kończyny, wbijane ostrza, tryskająca krew… brutalności w remake’u Resident Evil 4 z pewnością nie brakuje. I szczerze mówiąc, to był jeden z głównych powodów, dla których nie wyrobiłem się z napisaniem recenzji na dzień premiery. Jako ojciec dwóch małych chłopców, z których jeden chodzi spać między 21 a 22, zwyczajnie nie miałem czasu, żeby ukończyć grę, a przynajmniej zajść na tyle daleko, by móc wyrobić sobie miarodajne zdanie. Granie przy nich byłoby – używając najlżejszych z nasuwających się słów – dalece nieodpowiedzialne.

Kolejna rzecz – walki z bossami i minibossami. O ile standardowi przeciwnicy potrafią być responsywni i dostosowywać się do naszych ruchów i do otoczenia, tak pojedynki z bossami wydają się znacznie bardziej oskryptowane i schematyczne. Widać to dobitnie, kiedy z którymś „złolem” się męczymy i przeprowadzamy którąś z kolei próbę ubicia go. Plusem Resident Evil 4 Remake niewątpliwie jest wspomniany już brak quick time eventów, które towarzyszyły nam w pierwowzorze. Podobała mi się również filmowa dynamika tych starć, dostarczająca wielu emocji, zwrotów akcji, ale też różnych sekwencji gameplayowych (np. wtedy, gdy starcie „oko w oko” zamienia się w walkę na dystans).

Co z warstwą audiowizualną remake’u Resident Evil 4?

Miałem okazję pograć na Xbox Series X w trybie jakości, bo taki już ze mnie dziwak, iż przedkładam widowiskowość oprawy graficznej nad stabilne 60 klatek na sekundę. I cóż mogę rzec… jest naprawdę dobrze. Gra ani razu zauważalnie nie chrupnęła, nie zarejestrowałem żadnej przycinki i niechcianych artefaktów, mimo iż konsola wyła z bólu jak oszalała.

Miała powody.

Lokacje, które przemierzamy, zachwycają dbałością o detale. Resident Evil 4 Remake z klasą przekuwa naturalistyczną brzydotę w małe dzieło sztuki. Oryginał pod tym względem był raczej średni i to już w momencie premiery. Remake natomiast wielokrotnie wywołuje „ochy” i „achy”, serwując istną ucztę dla oczu.

Drobiazgowego „odświeżenia” doczekał się Leon Kennedy, który wygląda bardzo współcześnie, a jednocześnie widać dobitnie, iż jest tym samym Leonem, którym był osiemnaście lat temu.

Modele postaci też wyglądają świetnie. Przede wszystkim jest ich tu całkiem sporo. Jak na grę na trochę ponad 20 godzin, RE4 Remake budzi podziw różnorodnością przeciwników, z którymi walczymy. „Widać napracowanko”, jak to zwykł mawiać pewien popularny YouTuber.

Mało tego, nie dość, iż przeciwników jest wielu, to jeszcze w większości wyglądają niezwykle efektownie. Model Garradora, a więc ślepego wielkoluda z długimi ostrzami przymocowanymi do przedramion, prawdopodobnie będzie mi o sobie przypominać w koszmarach sennych, a brzęczenie łańcuchów już zawsze będzie kojarzyć mi się z nim.

Bardzo prawdopodobne też, iż w koszmarach będą powracać do mnie inne dźwięki z Resident Evil 4 Remake. Dźwięki, które powodują ciarki na plecach choćby wtedy, gdy jesteście starymi prykami po trzydziestce. Szczególnie te dziwne jęczenia, sapania, szepty i inne odgłosy wydawane przez przeciwników potrafią zmrozić mocz w pęcherzu.

Czy w tej beczce miodu jest choćby kropelka dziegciu?

Myślę, iż jest choćby kilka. O braku polskiej wersji językowej już wspominałem, natomiast pisząc wyłącznie o wadach, nie sposób nie przypomnieć skandalicznej ignorancji ze strony Capcomu, bo to niewątpliwie wada największa.

Ale niejedyna.

Bardzo irytowało mnie towarzystwo Ashley, która wpada w kłopoty za każdym razem, kiedy ma okazję. Zachowanie dziewczyny bardzo często wprowadza do rozgrywki chaos, na który nie mamy wpływu. W związku z tym na jeden z moich ulubionych momentów w grze wyrasta ten, w którym możemy kazać Ashley wejść do szafy i nie wychodzić, dopóki nie wydamy odpowiedniej komendy. Chociaż jeżeli chodzi o naszą towarzyszkę, remake i tak jest sto razy mniej uciążliwy niż oryginał.

Co jeszcze może irytować w grze? Brak trybów obecnych w oryginalnym Resident Evil 4, a więc: Separate Ways, Assigment Ada oraz Mercenaries. Ten ostatni, jak zapewniają twórcy, pojawi się w tytule, ale na chwilę obecną zwyczajnie nie jest ukończony. Pierwszych dwóch niestety nie ma i nie będzie, choć kampania fabularna, moim zdaniem, sama w sobie stanowi wystarczającą rekompensatę.

Inną wadą produkcji, którą sobie wynotowałem, jest dziwna ociężałość Leona, który momentami rusza się jak wóz z węglem. Można się co prawda do tego przyzwyczaić, niemniej na początku rozgrywki, kiedy po raz pierwszy, drugi czy trzeci uciekamy przed wściekłymi wieśniakami, bywa to dość irytujące. Irytujące jest również podczas walk z bossami, od których czasem nie sposób oddalić się na czas, ponieważ Leon zachowuje się tak, jakby zjadł prosiaka i popił trzema litrami piwa.

Sztuczna inteligencja przeciwników również pozostawia nieco do życzenia, o czym zresztą wspomniałem kilka akapitów wyżej.

To wszystko jednak – poza brakiem polskiej wersji językowej – to są mało znaczące detale, które nijak nie wpływają na odbiór całości Resident Evil 4 Remake.

Werdykt: czy warto zagrać w Resident Evil 4 Remake?

„Tak”, „tak” i jeszcze raz „tak”. Co prawda mamy dopiero marzec i wiele ciekawych premier jeszcze przed nami, ale mam wrażenie, iż Resident Evil 4 Remake już teraz zgłosiło swoją kandydaturę na grę roku 2023.

Grało mi się cudownie. Na każdym kroku czułem, iż jestem rozpieszczany przez twórców. Wizualia, oprawa dźwiękowa, gameplay, historia, klimat… wszystko idealnie współgra ze sobą, tworząc fantastyczną całość.

Jeśli tworzyć remaki, to tak jak Capcom.

Ani przez moment nie czułem, iż mam przed sobą odgrzewany kotlet. Ani przez moment nie odniosłem wrażenia, iż producent chce na mnie zarobić jak najmniejszym kosztem. Resident Evil 4 Remake choćby bez odniesienia do pierwowzoru z 2005 roku jest grą ze wszech miar fantastyczną i autonomiczną. Z odniesieniami natomiast stanowi dla mnie – i dla wielu innych graczy – spełnienie marzeń o tym, jak oryginał mógłby wyglądać, gdyby ukazał się te kilkanaście lat później.

Generalnie jestem zachwycony. Bawiłem się świetnie, stresowałem tak samo, jak przed laty i tak samo jak przed laty nie potrafiłem oderwać się od ekranu. Resident Evil 4 Remake jest bez wątpienia jedną z najjaśniejszych perełek gamingowych pierwszego kwartału 2023 roku. Czas pokaże, jak będziemy sytuować RE4 z kontekście pełnego roku, ale dla mnie już dzisiaj jest to pretendent do czołowych miejsc w rankingach top.

Mimo zachwytów nie wystawię tej grze oceny 10/10. Trudno mi przejść obojętnie wobec faktu ignorowania polskiego gracza. Tym bardziej iż w grze dostępny jest chociażby język… rosyjski. Naprawdę. Żeby było jeszcze weselej, rosyjska wersja językowa obejmuje nie tylko napisy, ale też pełny dubbing.

Tak czy inaczej, zagrajcie, jeżeli będziecie mieć okazję. Warto.

Minusy

  • brak polskiej lokalizacji,
  • brak niektórych trybów z oryginalnego RE4.

Plusy

  • to jeden z najlepszych remake’ów w historii… remake’ów,
  • oprawa graficzna,
  • fabuła,
  • udźwiękowienie stworzone pod grę w słuchawkach,
  • znakomity system walki,
  • różnorodność przeciwników,
  • świetne modele przeciwników,
  • bardzo dobrze zrealizowane przerywniki filmowe,
  • kapitalna realizacja gatunku survival horroru,
  • znakomita optymalizacja,

Ocena redakcji

9/10
Idź do oryginalnego materiału