Tech Market Simulator – recenzja gry

2 godzin temu

Nazwijcie mnie dziwną, ale lubię symulatory sklepów. Praca w handlu robi się znacznie przyjemniejsza, kiedy nie musisz użerać się z prawdziwymi klientami.

Tech Market Simulator to tytuł od studia Clap Games, które zajmuje się adekwatnie tylko grami symulacyjnymi. Jak sama nazwa wskazuje, wcielamy się tutaj w sprzedawcę i prowadzimy swój własny mały sklep z elektroniką. Większość sprzętów to komputery oraz części lub akcesoria do nich – nie widziałam chyba niczego poza tym, a przynajmniej nie na tym etapie, do którego dotarłam. Być może gdzieś dalej pojawia się inne RTV/AGD, aczkolwiek nie wiem, ile w takim razie kampić, żeby do niego dotrzeć.

Rozgrywka w tej produkcji jest prosta jak budowa cepa. Cały gameplay polega adekwatnie na meblowaniu sklepu, uzupełnianiu półek i nabijaniu produktów na kasę. No, ewentualnie czasem laniu złodziei kijem bejsbolowym – chyba iż zatrudnisz ochroniarza, to on zleje ich za ciebie. Zresztą, nie tylko jego możesz wynająć. adekwatnie wszystko w sklepie, oprócz kupowania nowego towaru, mogą zrobić pracownicy. Rabunkom zapobiegają wspomniani wcześniej ochroniarze. Na kasie pikają sprzedawcy, towar rozkładają woźni, a puste opakowania po sprzęcie wyrzucają sprzątacze. Przez cały dzień gracz może więc zbijać bąki i zarabiać bez krzty wysiłku, by po zamknięciu dokonać kolejnych paru inwestycji i kontynuować swoje nieróbstwo.

Fot. zrzut z gry

Co zaś innego można porobić, jeżeli zautomatyzowaliśmy już praktycznie cały nasz biznes? Cóż, na przykład wybrać się na spacer. Twórcy Tech Market Simulator stworzyli bowiem niewielką mapkę naokoło naszego lokalu. Chodzą sobie po niej NPC; szwendają się też różne zwierzaczki (których, niestety, nie można głaskać. Hańba). Jest park, tor gokartowy, a choćby całodobowy klub ze striptizem. To ostatnie najbardziej mnie rozbawiło. Muzyka w środku była nadspodziewanie niezła w porównaniu z dość miałkim podkładem całej reszty gry. I chociaż wszystkie postaci miały zakodowane identyczne ruchy taneczne, a jedna pani lewitowała nad blatem zamiast na nim stać, to i tak mi się podobało. Oceniam na plus.

Poza szwendaniem się, niestety, nie mamy wiele do roboty w mieście. Gra, choć aspiruje na coś więcej, jest niestety bardzo uboga. Mapka nie powala rozmiarem i nie ma na niej praktycznie żadnych aktywności – można sobie tylko chodzić. Modeli NPC jest natomiast może z 10, czasem zmieniających ciuchy. Przez to z kolei ten sam chłop potrafi przychodzić Ci choćby i z 5 razy dziennie po zakupy. I jasne, gdyby to była, no nie wiem, Żabka, to spoko, bywa i tak. Ale ileż komputerów, myszek czy słuchawek ten typ jest w stanie zużyć w ciągu jednego dnia?

Fot. materiały promocyjne (Clap Games, PlayWay S.A.)

Co ciekawe, modeli może i jest niewiele, ale za to jakich! Z jakiegoś powodu autorzy tej produkcji zadecydowali, iż im mniej ubrań na damskim NPC, tym lepiej. Tak więc oto po moim sklepie bez przerwy biegały baby z dekoltem do pępka czy choćby w samej bieliźnie albo jakimś dziwnym kostiumie zasłaniającym kilka więcej. Oczywiście nie wszystkie, ale większość tych pań wygląda, jakby im się adres pomylił, a ich miejscem docelowym był wspomniany wcześniej klub nocny. Dla kontrastu męskie postacie ubrano natomiast zupełnie normalnie, a maksimum odsłoniętej skóry to dla nich krótkie spodenki. Zaczynam odnosić niepokojące wrażenie, iż to wcale nie przypadek…

Gdyby jeszcze te modele były jakieś bardzo urodziwe i szczegółowe, to może łatwiej byłoby mi pojąć, iż kogoś one ekscytują. Może. Aczkolwiek, no cóż, nie są. Graficznie Tech Market Simulator jest tak samo biedny jak zawartościowo. Zresztą, sami popatrzcie – jeżeli choćby materiały promocyjne nie wyglądają zachwycająco, to raczej się domyślacie, iż adekwatna gra również nie. No nie ma się tu czym pochwalić. Assety ewidentnie nie kosztowały zbyt wiele – o ile coś w ogóle. I, nie licząc wspomnianego wcześniej klubu, tak samo sprawy się mają z soundtrackiem.

Podsumowując, jeżeli nie przeszkadza Ci niespecjalnie jakościowa warstwa audiowizualna, Tech Market Simulator nadaje się do pogrania przez jakiś czas. To typowy symulator sklepu. Kiedy jednak zautomatyzujesz sobie większość rzeczy w markecie, nie za bardzo jest już co robić. Nie ma tu żadnego endgame’u, a choćby pooglądać widoków nie można, bo i patrzeć nie ma za bardzo na co. No, nie licząc przeseksualizowanych żeńskich NPC – ale tego akurat wolałabym jednak nie oglądać.


Powyższa recenzja powstała dzięki stronie Keymailer. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (Clap Games, PlayWay S.A.)

Idź do oryginalnego materiału