The Crew Motorfest – recenzja (PS5). Do trzech razy sztuka

11 miesięcy temu

The Crew nie miało łatwego życia, a ambitne plany jego twórców nie spotkały się ze zbyt pozytywnym odbiorem ze strony graczy. W efekcie trudno jest tę serię w prosty sposób zdefiniować. W końcu oryginał był zmutowaną mutacją nieodżałowanego Drivera w wersji MMO, a The Crew 2 kompletnie nie wiedział, czym chce być, więc postanowiło być wszystkim. The Crew Motorfest zdaje się nareszcie mieć konkretny i spójny pomysł na siebie, choćby jeżeli niezbyt oryginalny, wszak jest to w zasadzie Forza Horizon na sterydach. Brzmi to niezbyt dumnie, ale nie da się zakłamać rzeczywistości. Obie te produkcje oparto o dokładnie ten sam motyw – olbrzymi, motoryzacyjny festiwal, w ramach którego rywalizować będą tysiące kierowców.

Kawaii Hawaii

Z miejsca warto zaznaczyć, iż ze względu na nową narrację znacząco zmniejszono obszar zabawy. O ile seria słynęła z tego, iż rozbijać mogliśmy się po całym, choć zeskalowanym do około 5-7 tys. km2 terytorium Stanów Zjednoczonych, o tyle The Crew Motorfest postanowiło odwołać się do słodkich wspomnień fanów Test Drive Unlimited, zabierając graczy na zmniejszoną do 200 km2 wyspy O’ahu na Hawajach. Wydaje się to śmiesznie małą liczbą, ale kiedy uświadomimy sobie, iż akcja Forzy Horizon 5 toczyła się na zaledwie lekko ponad 100 km2, zrozumiemy, iż obszar ten spokojnie wystarczy, by nie znudzić się na śmierć widokiem tych samych lokacji. Pewnym problemem jest średnio zróżnicowany krajobraz Hawajów, ale wciąż The Crew Motorfest potrafi zaskoczyć przepięknymi panoramami i charakterystycznymi miejscówkami.

Z pokładu samolotu można dostrzec niemalże całą mapę.

Cała mapa jest przy tym w całości otwarta do zwiedzania od samego początku, więc w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, by ruszyć na jej podbój jeszcze przed pierwszym wyścigiem, poszukując rozsianych po świecie znajdziek, podejmując się wyzwań lub po prostu ciesząc się jazdą po zaskakująco górzystych terenach O’ahu. Osobiście jednak postanowiłem odłożyć ten aspekt zabawy na później i rozpocząć swoją przygodę od playlist, czyli teoretycznie najważniejszego elementu dla pojedynczego gracza. Playlisty to nic innego, jak fikuśnie nazwane, tematyczne zestawy konkurencji, bliźniaczo wręcz podobnych Historii Horizon z dwóch ostatnich odsłon Forzy.

Opowiem Ci historię

Co to oznacza w praktyce? Każda playlista to najczęściej osiem wyścigów, powiązanych ze sobą konkretnym motywem lub linią fabularną (aczkolwiek określenie to jest pewnym nadużyciem). W ich ramach poznajemy między innymi historie rozwoju najważniejszych samochodowych marek, jak chociażby Lamborghini, zagłębiamy się w sekrety tunerskich lub driftingowych tradycji wprost z Japonii, a zapomnieć nie można też o przybliżeniu motoryzacyjnych nurtów lub wycieczce po Hawajach. Zróżnicowanie tematyczne playlist jest bezapelacyjnie olbrzymim plusem. Nie tylko można dowiedzieć się czegoś nowego o motoryzacji, ale też poznać ją od zupełnie nowej strony, z której istnienia wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Sam zakochałem się w elektrycznych samochodach, choć do tej pory termin „elektryk” kojarzył mi się głównie z Priusem lub dziwnie zdeformowanym BMW.

Gęste dżungle są jednymi z piękniejszych lokacji.

Po co Wam wolność?

To powiedziawszy, wolałbym jednak, by twórcy pozostawili mi w ich trakcie więcej wolności. Do każdego wyścigu z playlisty przypisano bowiem konkretny samochód, co nieprzyjemnie kontrastuje z „wolnościowym” założeniem całego festiwalu. O ile w przypadku niektórych konkurencji ma to sens, bo narrator w trakcie jazdy opowiada o konkretnym modelu, o tyle już przez większość czasu czułem, iż spokojnie mógłbym posłuchać o rozwoju muscle carów, jadąc Corvette’ą lub Viperem, a nie Mustangiem (zresztą to, iż w trakcie tej playlisty jeździmy wyłącznie Mustangami z ostatnich lat to jakaś parodia).

Zabija to kompletnie euforia z kolekcjonowania samochodów, bo po co mam wywalać grubą mamonę na nowe cztery kółka, skoro i tak potrzebny samochód dostaję z przydziału? Po co go ulepszać, malować i tuningować, skoro nacieszyć będę mógł się nim jedynie w trakcie gry swobodnej lub kiedy postanowię powtórzyć już przejechany wyścig? Abstrakcją jest dla mnie też to, iż choć nie możemy użyć swojego własnego samochodu, niektóre playlisty wymagają kupna konkretnego wózka, a potem i tak dadzą Wam do poprowadzenia dokładnie ten sam, tylko wypożyczony.

Żal, iż latanie i pływanie potraktowano po macoszemu, a jedynym urozmaiceniem jest sporadyczny wiatr, który zwiewa nas na bok.

Bezwładnie sztywny

Początkowo olbrzymim zgrzytem był dla mnie również model jazdy. Samochody w The Crew Motorfest są diabelnie sztywne i oporne w skręcaniu, a jednocześnie charakteryzują się dziwną bezwładnością. Na przemian psioczyłem i grzebałem w ustawieniach przez dobre pół godziny, by finalnie poddać się i zaakceptować swój los. Jazda była dla mnie mordęgą przez dobrych pięć godzin, po których coś nagle kliknęło i zacząłem z prowadzenia czerpać niemałą przyjemność. Wciąż nie uważam, iż model jazdy w The Crew Motorfest jest dobry, ale nie jest on też tak zły, jak początkowy mi się wydawało. Jest po prostu niezły.

Wchodzenie bokiem w zakręty daje masę frajdy, ścinanie drzewek podczas off-roadu również, a poczucie prędkości momentami potrafi zerwać czapkę z głowy, choćby jeżeli takowej nie mamy (w sensie czapki, nie głowy). Absolutnie żadnych zarzutów nie mam natomiast do samolotów, motocykli i łodzi – one w końcu też są tutaj dostępne – choć już wydarzenia lotnicze i „żeglarskie” są tak nudne, iż opada wszystko, włącznie z rękoma. Zwłaszcza samoloty potraktowano po macoszemu. Każda konkurencja z nimi związana to kilkuminutowy lot rekreacyjny. Widoczki są ładne, ale aż boli, iż lotnicze wyczyny kaskaderskie zostały tu upchnięte wyłącznie w ramach opcjonalnych wyzwań w trakcie gry swobodnej.

Samochody i elementy klasycznie można kupować również za walutę premium. Na szczęście mikrotransakcje nie są w The Crew Motorfest jakkolwiek nachalne.

Niechaj żyje wolność!

Jeżeli zagrywaliście się w The Crew 2 i do gustu przypadła Wam mechanika zmieniania pojazdów w locie, to poczujecie się odrobinę zawiedzeni. W trybie dla pojedynczego gracza motyw ten praktycznie nie występuje. Szkoda, bo była to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów poprzedniczki. Na szczęście z motywu tego nie zrezygnowano całkowicie i wykorzystano go w trybie sieciowym. Ochrzczone mianem Grand Race wyścigi pozwalają bowiem na wybór trzech posiadanych pojazdów z losowo dobieranych klas, między którymi przeskakiwać będziemy w trakcie walki o pierwsze miejsce. Poza tym tryb sieciowy oferuje również battle royale w formie demolition derby, a także cykliczne wydarzenia i pojedyncze wyścigi. Fani gier usług powinni być zatem zadowoleni, a przy okazji będą mieli okazję do zaprezentowania swoich odpicowanych cacek innym graczom.

Kreator cudów

Zarobione kredyty wydajemy bowiem nie tylko na nowe samochody, ale także na ich ulepszenia. Nie robi to wprawdzie aż tak potężnego wrażenia, jak możliwość przerobienia Mercedesa AMG na terenówkę, ale daje sporą swobodę w personalizacji swojego wehikułu. Zmienić można niemalże każdy element samochodu, włączając w to zderzaki, maski, lusterka, a choćby wnętrze i wiele innych bajerów. System tuningu ponownie oparto na zbieraniu części z typowymi dla gier-usług cyferkami – im większa, tym lepsza. Na deser natomiast pozostawiono edytor naklejek, pozwalający zdziałać istne cuda, czego najlepszym przykładem są setki stworzonych przez graczy malowań.

[See image gallery at pograne.eu]

Techniczne ochy i O’ahy

Pod względem technicznym The Crew Motorfest nie można natomiast zarzucić niemalże niczego. Gra momentami jest wręcz oszałamiająco piękna, a w swoich najgorszych chwilach jest zaledwie przepiękna. W trybie wydajności śmiga przy tym w 60 FPS z drobnymi spadkami w konkretnych lokacjach. Tryb jakości natomiast jest w moim odczuciu kompletnie zbędny. 30 FPS sprawia, iż gra wygląda wyjątkowo ślamazarnie, a pop-up obiektów na dalszym planie jest równie widoczny, co w trybie wydajności. Wyższa rozdzielczość i pomniejsze graficzne bajery nie są warte poświęcenia dla nich płynności. The Crew Motorfest jest również wolne od błędów. Po prawie dwudziestu godzinach nie uświadczyłem niczego, co zapadło mi w pamięć bądź wpłynęło jakkolwiek na przyjemność rozgrywki.

Do trzech razy sztuka

Nie pokochałem The Crew Motorfest od pierwszego spojrzenia, a i teraz trudno jest mówić o jakiejś wielkiej miłości. Grało mi się jednak bardzo dobrze i, nie licząc latania samolotem i pływania motorówkami, nie żałuję ani chwili spędzonej na Hawajach. Wprawdzie życzyłbym sobie więcej wolności w trybie dla jednego gracza, ale choćby i bez niej podbijanie kolejnych playlist przy tak pięknych widokach i akompaniamencie stosunkowo niezłej ścieżki dźwiękowej okazało się czystą przyjemnością. Polskich graczy z pewnością ucieszy też rodzimy dubbing, aczkolwiek choćby i bez niego warto byłoby po The Crew Motorfest sięgnąć. Nie jest to jakość Forzy Horizon, ale nie zmienia to faktu, iż jest to po prostu bardzo dobra gra.

Gameplay


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Ubisoft Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału