
Jeśli chcecie się przekonać czym jest siła nostalgii to koniecznie zagrajcie w odświeżonego Obliviona! Jest pysznie i cudownie. Starsi gracze będą wniebowzięci.
Gry od Bethesdy mają specjalne miejsce w moim sercu mimo iż pierwsza część cyklu, czyli Arena nie przypadła mi za bardzo do gustu. Daggerfall ze swoim przepastnym, ogromnym światem do eksploracji to już zupełnie inna para kaloszy. Do dziś pamiętam jak bardzo wciągnął mnie ten tytuł. Bardzo lubiłem też Redguarda. Choć akurat zręcznościowy charakter tej trójwymiarowej gry, która mocno dała popalić mojemu PieCykowi (straszliwe wymagania sprzętowe) nie wszystkim przypadł do gustu.
Najbardziej ciepło wspominam jednak Morrowinda i jego niezapomniany klimat i styl wizualny. Kiedy zatem w roku pańskim 2006 pojawił się The Elder Scrolls IV: Oblivion natychmiast pobiegłem do sklepu i zanurzyłem się w tym bogatym uniwersum. Przygody w cesarskiej prowincji Cyrodiil to było to! Nie zwracałem choćby uwagi na typowe „bugi i smaczki” od Bethesdy, ale o tym później. Ogromne uniwersum fantasy kolejny raz stało przede mną otworem.
Dziś znowu, po prawie dwóch dekadach wracamy do tej cudownej, pokracznej gry. Dlaczego pokracznej? Tu należy się wyjaśnienie. Pamiętacie jeszcze nasz artykuł o Starfield? Pisałem tam między innymi tak: „Mimo wszystko bawię się całkiem nieźle. Po prostu tak jak napisałem wcześniej – przyjmuję Starfielda z całym inwentarzem. Inwentarzem bugów, problemów i anachronicznych w dzisiejszych czasach rozwiązań znanych z wcześniejszych gier Bethesdy.”
Niemal dokładnie to samo mógłbym powiedzieć o Oblivion Remastered. Grze, która zachowuje klimat oryginału sprzed prawie dwudziestu lat, ale całość wtłoczono w nowoczesny silnik graficzny, a dokładnie Unreal Engine 5. Nie obawiajcie się jednak – feeling gry jest taki sam jak za dawnych lat – choćby są te same zabawne bugi i problemy co w wersji z 2006 roku. Chcecie pełnej nostalgii zabawy? Proszę bardzo. Z pewnością tak jak i mnie rozczulą was „Bethesdowe bugi i glicze”. Zaklinowany między kratami szczur, fruwające po uderzeniu maczugą postaci, albo wilk, który szarżując na mnie nagle stanął jak wryty (pewnie wystraszył się wspaniałych wąsów mojego bohatera) i tak dalej. Naprawdę parsknąłem śmiechem, kiedy wszedłem moim protagonistą, czyli dzielnym, wąsatym Krzyżowcem Grzmocisławem do sklepiku, a tam… po załadowaniu się lokacji wszystkie przedmioty samoczynnie podskoczyły i rozsypały się niczym bierki. Pod moje stopy potoczył się arbuz. Poczułem się jak za dawnych lat. Te anachronizmy i wpadki są po prostu urocze. Czuć ducha czwartej odsłony TES!

No, a modele postaci? Paskudne, ale zabawne twarze to już znak rozpoznawczy Obliviona. Nie inaczej jest we współczesnej wersji. Szkaradne pyski wywołują u patrzącego prawdziwy szok estetyczny i często gromkie salwy śmiechu. Czysty turpizm.
Jak już wspomniałem Oblivion Remastered działa na silniku Unreal Engine 5, ale hmmm pod spodem ma wszystkie te pokraczne mechaniki swojego starszego brata (nie wdawajmy się w szczegóły). Sami twórcy twierdzą, iż takie było ich zamierzenie dlatego stworzyli remaster zamiast remake’u. Choć należy uczciwie przyznać, iż pod względem wizualnym poprawiono tak dużo, iż pod względem graficznym to rimejk pełną gębą.
Zmian jest więcej. System progresji (levelowania) naszej postaci jest nieco odmienny niż w oryginale. Dodano jakże istotną opcję sprintu, a także uniku podczas walki. Choć to ostatnie odblokujemy dopiero po pewnym czasie. Dodano nowe, wygłaszane przez aktorów linie dialogowe. Oczywiście pozostawiono też te oryginalne więc nie martwcie się. Cesarz przez cały czas mówi niesamowitym głosem Patricka Stewarta. Dodatkowo choćby podstawowa wersja gry posiada teraz zaszyte w sobie dodatki Shivering Isles oraz Knights of the Nine. Acha nie można zapomnieć, iż mamy rodzimą wersję językową. Oczywiście napisy.
Jak już wspomniałem wcześniej. Mnie po prostu zalała fala nostalgii. Oblivion Remastered był gdzieś zapisany na mojej liście do odfajkowania, ale ten tytuł nie był jakimś jasnym punktem na moim „growym” radarze. Ot, kiedy Microsoft/Bethesda postanowiła przedwczoraj wrzucić grę do usługi Game Pass oraz do sprzedaży postanowiłem pograć z godzinkę, nagrać stream na Twitchu i tyle. Ocknąłem się o czwartej rano… Tak, to jest naprawdę świetna gra. Będę szczery – w Oblivion Remastered bawię się jak na razie znacznie lepiej niż w Starfield. Przymykam oko na „błędy i wypaczenia”, bo jadę, jak już wspominałem na nostalgii i wspomnieniach z młodości. Dla mnie to wspaniała zabawa.
Nie wiem tylko, czy młodsi gracze… tacy, którzy nie zetknęli się z oryginałem będą zadowoleni. Czy ci, którzy wtedy na „chleb mówili bep!” ;), albo w ogóle nie było ich na świecie też będą patrzeć na ten tytuł przez różowe okulary? Mam pewne wątpliwości.
Tym bardziej, iż Oblivion Remastered kosztuje sporo. STOP! Co ja mówię? Nowy Oblivion jest za drogi! Pomijając fakt, iż jest dostępny w usłudze Game Pass – co jest według mnie jedyną rozsądną opcją ogrania tego tytułu to np. na STEAMie za podstawową wersję należy wyłożyć bandyckie 249 złotych.
Jest też droższa wersja Deluxe, która zawiera… tak, zgadliście ZBROJĘ DLA KONIA! Och Bethesda jesteś cudowna i nigdy się nie zmieniaj! Co za piękny trolling z ich strony.
To wszystko jest jednak mało ważne. Co tu jeszcze robicie? Szybciutko wyrwijcie się z tego imperialnego więzienia i wyruszcie na wielka przygodę. Tamriel czeka na was. Tylko pamiętajcie, iż jak was dopadnie ten paskudny, kotowaty Khajiit przydrożny bandzior i zażąda od was 100 Septimów to bez szemrania wygrzebcie z sakiewki złote monety!
Ja w The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered grałem na konsoli Xbox Series X, ale gra dostępna jest także na PlayStation 5 oraz PC. Co interesujące wersja na konsolę Sony jest też „usprawniona” dla modelu PRO.