The Precinct – recenzja (XSX). Brudny Harry w mundurze

1 miesiąc temu

No, ładnie mnie twórcy The Precinct nabrali. Sięgając po ten tytuł, byłem w pełni przekonany, iż Precinct, planowany lata temu przez Jima Wallsa spadkobierca serii Police Quest (którą zresztą ten współtworzył), po wielu nieudanych zbiórkach na Kickstarterze nareszcie zebrał cichaczem potrzebną kwotę. Są w końcu policjanci, jest żmudna praca zmianowa, a także nastawienie na przestrzeganie policyjnych procedur – jak nie Police Quest, to co? Cóż, The Precinct z projektem Wallsa nic wspólnego wprawdzie nie ma, ale za to osadzono go w tym samym świecie, co sześcioletni już American Fugitive.

Spis Treści

  • Fabuła
  • Praca policjanta
  • Przestępstwa
  • Misje fabularne
  • Otwarty świat
  • Warstwa techniczna
  • Podsumowanie


Kup The Precinct (XSX)

Ostatni sprawiedliwy Averno City

Główna różnica jest oczywista – w The Precinct wcielamy się nie w zbiega, a w policjanta, Nicka Cordella. To dość klasyczna i raczej sztampowa opowiastka o młodym, ambitnym gliniarzu, który dopiero zaczyna swoją karierę. W tle uznany wśród policji Averno City zmarły ojciec, pełniący niegdyś funkcję komendanta, kilka gangów do rozbicia, skrywających ponadto jakiś sekret, a także często rubaszne relacje między protagonistą a jego partnerem, Kellym.

Historia prezentowana jest poprzez statyczne plansze, ale przynajmniej oferuje kinowe tłumaczenie.

Wypada to całkiem poprawnie, choć trudno szukać tu fajerwerków. Bohaterowie raczej nie kipią charyzmą, a zwroty akcji łatwo przewidzieć. Sam scenariusz niekiedy zbyt mocno nawiązuje do klasyków kina detektywistycznego, ale nie jest to jakoś wyjątkowo problematyczne. Ot, po prostu widać, iż jest to swoisty list miłosny do kina policyjnego – może niekiedy koślawo napisany, ale koniec końców całkiem słodki.

Nie wszystkim przypadnie natomiast do gustu prezentacja historii, która tutaj odbywa się dzięki statycznych, ale za to całkiem ładnych plansz z bohaterami. Tyle dobrego, iż dialogi w przeważającej większości udźwiękowiono. Dubbing nie jest może najwyższych lotów, ale uszy nie bolą. Czasem tylko niektóry dialogi straszą dziwnymi zakłóceniami. Trudno jednak mieć to The Precinct za złe, w końcu to tytuł raczej niskobudżetowy, a przez większość czasu narracja, choć mało odkrywcza, prezentuje się po prostu schludnie.

Praca policjanta to nie tylko strzelaniny, ale również rutynowe wlepianie mandatów.

Pan Dzielnicowy

Zresztą fabuła to zaledwie przystawka dla samej rozgrywki, a tę można określić jako ambitną. The Precinct stara się możliwie wiernie oddać realia pracy policjanta – żadnego detektywa, zwykłego krawężnika. Każdą zmianę rozpoczynamy od wyboru swoje przydziału – mandaty za parkowanie, polowanie na piratów drogowych lub handlarzy narkotykami, ba, choćby patrole helikopterem się tutaj znalazły. Kolejne rodzaje zmian odblokowujemy wraz z wyższymi poziomami bohatera, aczkolwiek pomimo ciekawie brzmiących opisów, wszystkie sprowadzają się do tego samego – wyjścia na ulicę i szukania zbrodni.

Typy zmian to bowiem zaledwie wskazówki i nic nie stoi na przeszkodzie, by ścigając piratów drogowych, zatrzymać się od czasu do czasu i wlepić komuś mandat za złe zastawienie hydrantu. Jedyna różnica to ta, iż wykonywanie przydzielonych zadań w wyznaczonych nam dzielnicach zwiększa liczbę punktów doświadczenia, które zdobywamy, aczkolwiek i tak co rusz będziemy odrywani od rutyny przez wzywającego nas do jakiegoś przestępstwa dyspozytora. Averno City to bowiem miasto recydywy i trudno przejść pięć metrów bez informacji o kradzieży samochodu, napadzie z bronią w ręku czy wojnie gangów.

Model strzelania jest dość podstawowy, ale za to mamy kilka rodzajów broni do odblokowania.

Zmianowa nieprzewidywalność

Rozmaitych rodzajów przestępstw jest całkiem sporo, ale – znów – dość gwałtownie wszystko to robi się powtarzalne. Trzeba jednak przyznać, iż zachowanie przestępców bywa dość nieprzewidywalne. Czasem zwykła próba wystawienia mandatu za zaśmiecanie kończy się pogonią i strzelaniną, bo okazało się, iż podejrzany ma przy sobie broń oraz narkotyki. Pościg policyjny potrafi zamienić się natomiast w rzeźnię, kiedy uciekinier – ścigany notabene za delikatne przekroczenie prędkości – potrącił pieszego, pozwalając nam tym samym na otworzenie ognia.

Ten ostatni przykład jest o tyle ważny, iż wcale nie możemy wymierzać sprawiedliwości kulami. Musimy przestrzegać procedur. Przy spokojnym zatrzymaniu jest to klasyczne sprawdzenie dokumentu tożsamości, przeszukanie sprawcy, może test na trzeźwość, potem wybranie adekwatnych wykroczeń z kołowego menu, a następnie aresztowanie (z odczytaniem praw) lub wystawienie grzywny. o ile podejrzany stawia opór, gra poinformuje nas czy możemy go zatrzymać siłowo, użyć środków przymusu (na przykład paralizator lub pałka policyjna) czy otworzyć ogień. Reszta procedur jest ta sama. No, z wyjątkiem sytuacji, kiedy podejrzany umiera. Wtedy wystarczy zapakować go w worek.

Wątek mordercy żywcem wyrwano z „Siedem”.

Nie tylko rutyna

W trakcie każdej zmiany podczas interwencji zbieramy dowody. Część z nich powiązana jest z jednym z dwóch gangów. Zebranie odpowiedniej liczby odblokuje nam fabularną misję, polegającą na schwytaniu jednego z wyższych rangą członków grupy przestępczej. Misje te wnoszą nieco świeżości, ale wciąż są do siebie całkiem podobne. Zdecydowanie ciekawiej wypada wątek poboczny, w którym pomagamy detektywom w śledztwie w sprawie makabrycznych morderstw. Te misje wplecione są w standardowe zmiany i detektywi sami odzywają się do nas po schwytaniu każdego z członków gangu. Fabularnie te dwa wątki nie są jednak w żaden sposób powiązane.

GTA z zasadami

The Precinct poza rutynową pracą gliniarza oferuje również otwarty świat, który możemy dowolnie przemierzać. W tym celu oddano do naszej dyspozycji kilkanaście nielicencjonowanych, acz widocznie inspirowanych klasykami samochodów – zarówno policyjnych, jak i cywilnych, które możemy zarekwirować do własnych potrzeb po odblokowaniu specjalnej umiejętności na drzewku rozwoju. Pomimo widoku z lotu ptaka, nie jest to jednak policyjne GTA 2. Nie ma tu zbyt wiele do roboty poza opcjonalnymi wyścigami, czasówkami, skokami kaskaderskimi czy skradzionymi eksponatami muzealnymi do odnalezienia.

Model jazdy to czysty arcade, co w połączeniu ze sporą zniszczalnością otoczenia potrafi skutkować widowiskowymi akcjami.

The Precinct to gra z otwartym światem, ale nie sandbox. Nasze możliwości są tutaj bowiem mocno ograniczone. Jesteśmy w końcu policjantami, więc rozjeżdżanie przechodniów czy otwieranie ognia do wszystkiego wokół gwałtownie kończy się ekranem z upomnieniem o braku akceptacji dla tego typu czynów. Nie oznacza to jednak, iż prawa musimy przestrzegać bezwzględnie. O ile nie mordujemy, hulaj dusza, piekła nie ma. Przekraczanie prędkości, przejeżdżanie na czerwony, demolowanie otoczenia lub taranowanie samochodów to czynności jak najbardziej akceptowalne. Kary za to nie ma, a jeżeli choćby jest, to na tyle mało bolesna, iż niemalże niezauważalna.

Piękno pracy

Pod względem technicznym The Precinct prezentuje się zaskakująco dobrze. Wspominałem już o statycznych, ale ładnych planszach z bohaterami, a warto również powiedzieć o samej oprawie, która cieszy oko efektami pogodowymi i licznymi neonami. Averno City nocą może się podobać choćby pomimo dość prostych, stylizowanych na nieco bardziej kreskówkowe modele. Złego słowa powiedzieć nie można też o dźwięku. Ten wypada kompetentnie, choć nie obraziłbym się o jakieś stacje radiowe, choćby tylko w cywilnych autach. Muzyka to tutaj rzadkość, a niekończąca się cisza w porównaniu z rutyną męczyła mnie na tyle, iż do grania odpalałem debaty prezydenckie. The Precinct na Xboksie Series X działa również bez żadnych problemów. Wyraźny obraz i płynny klatkaż to tutaj standard. Nie napotkałem ponadto żadnych błędów. Czepiać można się najwyżej szalejącej niekiedy fizyki bezwładnych postaci, ale jest choćby nie tyle nieinwazyjne, co w większości przypadków po prostu zabawne.


Brudny Harry w mundurze

Największą bolączką The Precinct jest natomiast rutyna, która wkrada się do rozgrywki wyjątkowo szybko. Rozumiem, iż taka jest konwencja i miał to być tytuł w miarę realistyczny, ale dzieło Fallen Tree Games stoi w rozkroku między arcade’em a realizmem. Z jednej strony mamy bowiem policyjną rutynę i procedury aresztowania, z drugiej natomiast sensacyjną opowiastkę i niezbyt wymagającą rozgrywkę. To trochę taki symulator PlayWaya – niby widać gdzieniegdzie ten realizm, ale całość jest na tyle uproszczona, iż trudno to postrzegać jako faktyczną symulację.

Uważam, iż The Precinct zyskałby, gdyby lepiej zintegrowano historię i rozgrywkę, w taki sposób, by odblokowywanie kolejnych rozdziałów nie wiązało się ze żmudnym zbieraniem dowodów lub przynajmniej by odbywało się to w sposób bardziej zróżnicowany. Ot, większy nacisk na przydzielone wytyczne mógłby pomóc w sprawieniu, iż każda zmiana wyraźnie różniłaby się na siebie. Bez tego The Precinct bawi i kłamałbym, mówiąc, iż się przy nim męczyłem, bo to produkcja całkiem przyjemna, ale po kilku zmianach i tak zaczynałem ziewać.

Przeczytaj także

Ewolucja Grand Theft Auto, część I. Era 2D


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Renaissance PR.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału