Wyobrażam sobie, iż Eidos musiał być mocno zdziwiony zuchwałą próbą Core Design, by urwać kurze przysłowiowe złote jaja w The Last Revelation. Niemniej wydawca niezbyt przejął się wbitym w jego plecy nożem i zakomenderował stworzenie kontynuacji, nie bacząc na uśmiercenie głównej bohaterki serii. Tak też powstało Tomb Raider: Chronicles, czyli według wielu jedna z najgorszych odsłon serii, choć — w moim odczuciu — również najbardziej interesujących.
Spis Treści
- Fabuła
- Rozgrywka
- Remaster
- Podsumowanie
Antologia
Intryguje przede wszystkim sama formuła gry. Chronicles przybrało bowiem formę antologii czterech odrębnych przygód z przeszłości Lary. Nie są one ze sobą powiązane, a jedyny łącznik między nimi stanowi spotkanie dawnych przyjaciół i współpracowników bohaterki, którzy w ramach wspominek przytaczają każdą z opowieści. Przyznać trzeba, iż nie są to nazbyt intrygujące historie, ale zmęczeni niekończącą się pracą nad kolejnymi odsłonami twórcy postanowili najwidoczniej skorzystać z okazji, by popuścić wodzy fantazji.

W efekcie każda z historii oferuje zupełnie unikalny klimat i tematykę. Najbardziej klasyczną wersję przygód Lary opowiada wizyta w Rzymie, ale już chwilę później zapuszczamy się na pokład okrętu podwodnego gdzieś u wybrzeży Rosji, dalej zahaczając o horrorowe zmagania z demonami w Irlandii i zdecydowanie bardziej skradankową przygodę w Nowym Jorku. Każdy scenariusz oferuje zupełnie inny klimat, nie stroniąc przy tym od humoru czy bardziej odjechanych pomysłów, jak choćby atakujący nas gladiatorzy w rzymskim koloseum, czy spotkanie z wodną demonicą w Irlandii. W efekcie, choć w ogólnym rozrachunku tytuł ten nie różni się zbytnio od poprzedników, Chronicles pozostaje konceptualnie świeże i niejednokrotnie zaskakujące.
Zmęczenie materiału
W momencie premiery było to jednak za mało. Recenzenci i gracze zarzucali Chronicles odtwórczość i brak nowych mechanik. Co do tego ostatniego trudno jest mi się zgodzić, bo dodano tutaj chociażby możliwość przeszukiwania szafek, huśtania się na drążkach czy balansowania na wąskich “mostkach” nad przepaściami, ale faktycznie trudno jest nie odczuć, iż to po raz kolejny dokładnie ta sama gra, w dodatku zdecydowanie krótsza (bo zajmująca zaledwie kilka, a nie kilkanaście godzin) od poprzednika i porzucająca pomysł emulowania otwartego świata przez połączone ze sobą poziomy. Łatwo zatem było w 2000 roku postrzegać Chronicles jako skok na kasę, zwłaszcza iż w zasadzie nim było, ale po latach trudno jest się nie złościć, dzięki czemu można cieszyć się pomysłami twórców.

Aczkolwiek trudno nie zauważyć, iż miejscami niezbyt sprawnie przenieśli je z desek kreślarskich do samej gry, czego efektem są niekiedy niezbyt oczywiste zagadki czy niesprawiedliwe pułapki, wymagające śmierci, by je wykryć. Świetnym tego przykładem są zaminowane skrzynie w Nowym Jorku czy cała sekwencja ze wspomnianym wcześniej wodnym demonem w Irlandii. Niekiedy trudno jest się też odnaleźć na samych planszach, bo interaktywne obiekty zlewają się z otoczeniem, co skutkuje męczącym kręceniem się w kółko po tych samych korytarzach. Nie wiem, czy to celowy, mający wydłużyć rozgrywkę zabieg, ale stawiałbym raczej na przemęczenie twórców, zwłaszcza iż odświeżone Chronicles w ogólnym rozrachunku nie jest nazbyt trudne.
Kroniki przepisane na nowo
W szczególności, iż wersja zawarta w Tomb Raider IV-VI Remastered przyjemnie odświeża nie tylko oprawę (aczkolwiek przenosząc ją w erę maksymalnie szóstej generacji), ale też mechanikę, pozwalając chociażby na włączenie współczesnego sterowania przy pomocy gałek analogów, zapisywanie i wczytywanie w dowolnym momencie, a także używanie licznych skrótów klawiszowych i zabawę trybem fotograficznym. Niezwykle miła jest też możliwość przełączania się między oryginalną a odświeżoną oprawą przy pomocy jednego przycisku, co pomaga w docenieniu wszystkich tych zmian w nowej wersji. Gra prezentuje się bowiem zjawiskowo, choćby o ile to nie grafika godna współczesnych konsol.
Przede wszystkim jednak odświeżona wersja pozbywa się masy uciążliwych błędów, trapiących oryginał. Chronicles w momencie premiery był małym polem minowym, udowadniającym, iż niedokończone gry wcale a wcale nie są nowym wynalazkiem. Idealnym przykładem tego była ostatnia misja, w której było aż kilka miejsc, w których zapisanie stanu rozgrywki mogło skutkować nieumyślnym zablokowaniem sobie dalszej drogi. Remaster pozbył się tych problemów, o czym przekonałem się sam, zapisując tam, gdzie teoretycznie nie powinienem. Oczywiście nie przeprowadzałem dogłębnych testów, więc mimo wszystko lepiej uważać.
Kroniki nie tak słusznie zapomniane
Tomb Raider: Chronicles to wyjątkowo dziwna produkcja, która wygląda w zasadzie jak dodatek do The Last Revelation i pewnie dzisiaj jako taki zostałaby wydana. To powiedziawszy, jestem niesamowicie zaskoczony, jak dobrze bawiłem się przy tym niechlubnym tytule, ciesząc się nieco bardziej odważnymi pomysłami twórców i zdecydowanie mniej rozpasłym i nieoczywistym projektem poziomów. Pomimo złej prasy, warto dać szansę. Po latach wolni jesteśmy od przedpremierowych oczekiwań, dzięki czemu rozczarować możemy się praktycznie wyłącznie pozytywnie. To powiedziawszy, cieszę się jednak, iż Chronicles to ostatnia odsłona w starej formule. Czas na nowe, bo co za dużo, to i Konrad nie ogra.
Tomb Raider IV-VI Remastered – recenzja (PS5). Cudowna podróż do upadku
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Aspyr.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Niektóre linki w tym artykule to linki afiliacyjne. jeżeli kupicie coś przez nie, otrzymamy prowizję – bez wpływu na cenę ani nasze opinie.
W ten sposób wspieracie nasz zespół.