Tomb Raider: The Last Revelation – recenzja (PS5). „Ostatnie” rodeo

4 godzin temu

To wyjątkowo smutna historia. Lara Croft oraz jej twórcy stali się ofiarami własnego sukcesu. Olbrzymia popularność pierwszego Tomb Raidera i niesłabnące zainteresowanie jego kontynuacjami utwierdziło Eidos w przekonaniu, iż coroczne pompowanie kolejnych odsłon serii warto kontynuować, nie bacząc na zmęczenie pracowników. Mało tego, Tomb Raider: The Last Revelation powstawało równolegle z „trójką”. Nic więc dziwnego, iż ekipa z CORE Design uknuła plan zabicia swojego dziecka.

Spis Treści

  • Fabuła
  • Zmiany względem poprzedników
  • Konstrukcja etapów
  • Rozgrywka
  • The Times
  • Oprawa
  • Podsumowanie

Dzieciobójstwo

The Last Revelation miało być w zamyśle ostatnią częścią serii, o czym Eidos miał dowiedzieć się dopiero wtedy, kiedy będzie za późno na jakiekolwiek zmiany. Plan, jak dzisiaj wiemy, spalił na panewce, a serii daleko jest do kresu swych dni, ale wiedza o nim pozwala zrozumieć dość dziwne decyzje scenarzystów. Oczywiście nie zamierzam w tym miejscu zdradzać zbyt wiele, choćby jeżeli wielu z Was ze sporą dozą prawdopodobieństwa może wiedzieć, o co chodzi. To, co mogę powiedzieć, to to, iż już sam klimat stał się w tej odsłonie zdecydowanie mroczniejszy, wywołując w graczu poczucie nadciągającego końca.

Możliwość zagrania młodą Larą jest całkiem miła, ale mechanicznie to kilka ponad żmudny samouczek.

Wynika to głównie z działań Seta, egipskiego boga, który został przypadkiem uwolniony przez Larę i jej dawnego mentora, a obecnego konkurenta Wernera von Croya. Zresztą relacja między nimi odgrywa tutaj pierwsze skrzypce, spychając samego Seta gdzieś na ubocze sceny. To dość niespodziewana, ale miła zmiana, bo w zasadzie po raz pierwszy w historii serii mamy okazję głębszego poznania jej protagonistki i przeżycia chociażby jednej z jej pierwszych wypraw pod okiem von Croya, służącej tutaj przy okazji jako samouczek. To powiedziawszy, po raz kolejny fabuła nie jest bynajmniej najważniejszym elementem gry. Czuć pewną nieporadność scenarzystów i liczne cięcia, więc w żadnym razie nie spodziewajcie się zwalającej z nóg opowieści. Jest poprawna, ale nic ponadto.

Za szybko, za mało

Przyznam, iż rozumiem frustrację twórców. Sam, choć zaledwie o grach z tej serii piszę, odczuwam pewne zmęczenie marką Tomb Raider i to choćby pomimo tego, iż ostatni raz – nie licząc drobnego romansu z Anniversary – towarzyszyłem Larze niemalże rok temu podczas jej eskapad w dodatku The Lost Artifact do „trójki”. Wynika to z prostego faktu: pierwsze pięć odsłon serii to produkcje w zasadzie identyczne. Jasne, Lara uczy się nowych ruchów, zmienia się nieco konstrukcja poziomów, a od czasu do czasu wpadnie nowa broń, ale mimo wszystko, kiedy postawić wszystkie te gry obok siebie, trudno jest je od siebie na pierwszy rzut oka odróżnić.

Powracają również sekwencje za kółkiem, tym razem zdecydowanie mniej upierdliwe.

Prawie jak otwarty świat

The Last Revelation to zatem po raz kolejny ewolucja, co nie powinno dziwić ze względu na napięty plan wydawniczy oraz ograniczenia sprzętowe. Trzeba natomiast przyznać, iż twórcy pokusili się o pewne eksperymenty, dzięki którym odsłona ta wyróżnia się na tle pozostałych. Mowa tu głównie o konstrukcji poziomów, które, choć wciąż straszą kanciastością, stały się teraz zdecydowanie bardziej otwarte. Każda z egipskich (bo całość przygody dzieje się właśnie w Egipcie, nie licząc krótkiego romansu z Kambodżą na początku) lokacji, do których trafiamy to w zasadzie jedna, wielka mapa, którą twórcy podzielili na kilka mniejszych poziomów.

W praktyce oznacza to, iż możemy się pomiędzy nimi dowolnie przemieszczać, nierzadko musząc to robić, bo rozwiązanie zagadki w jednym poziomie może otworzyć przejście w innym. Jest to jednak miecz o dwóch ostrzach. Z jednej strony gra zyskuje przez to na wielkości, a gracz może poczuć się tak, jakby faktycznie odkrywał zakamarki większej lokacji, aniżeli tylko parł przez kolejne korytarze. Z drugiej jednak zdecydowanie łatwiej jest się tutaj zgubić, toteż sięgając po The Last Revelation, należy przygotować się nie tylko na sporo eksploracji, ale też kręcenia się w kółko w poszukiwaniu elementu układanki, który wcześniej nam umknął.

Tutaj zagadka z szachami. Za wygranie partii wpada osiagnięcie.

Myśl, nie tylko strzelaj

Rozgrywkę ponownie podzielić można na trzy części: strzelaniny, wspinaczkę i rozwiązywanie zagadek. O ile te dwie pierwsze nie uległy większym zmianom i z wartych uwagi nowości należy wymienić jedynie możliwość zmiany amunicji bądź zainstalowania celownika w niektórych broniach oraz nową, a przy tym nieco koślawą zdolność Lary do bujania się na zwisających linach, o tyle zagadki wypadające zdecydowanie lepiej, niż w poprzednich dwóch odsłonach. Zamiast notorycznego poszukiwania kluczy lub torujących dalszą drogę przedmiotów, teraz często faktycznie musimy pomyśleć nad rozwiązaniem. Ot, odpowiednio przelewać wodę, by zrównoważyć szalki wagi czy odgadnąć prawidłowe ustawienie planet na astrologicznym modelu. Wypada to świetnie i bardzo satysfakcjonująco, przy okazji stanowiąc szansę na odetchnięcie od potyczek.

Jest to o tyle ważne, iż The Last Revelation, podobnie jak wcześniejsze gry z serii, jest produkcją całkiem wymagającą. Wpływa na to chociażby poprawiona sztuczna inteligencja, która sprawia, iż dawna taktyka biegania za przeciwnikiem i strzelania mu w plecy nie działa. Wrogowie są zdecydowanie bardziej responsywni, a w dodatku potrafią też blokować pociski przy pomocy mieczy, jakkolwiek nierealistyczne by to nie było. Trzeba natomiast nadmienić, iż odświeżona wersja gry, którą zawarto w kompilacji Tomb Raider IV-VI Remastered, jest za sprawą uwspółcześnionego sterowania zdecydowanie łatwiejsza od oryginału. Nie bez znaczenia jest też możliwość zapisywania gry w dowolnym momencie oraz kombinacje przycisków do szybkiej zmiany ekwipunku. Wszystko to zdecydowanie pomaga w walce, ale w żadnym stopniu nie ułatwi Wam przeskakiwania nad rozpadlinami i unikania licznych pułapek środowiskowych.


The Times

Warto w tym miejscu oderwać się na moment od The Last Revelation i wspomnieć o samodzielnym dodatku The Times (aczkolwiek jego nazewnictwo to sprawa dość niejednoznaczna), który powstał we współpracy z brytyjskim dziennikiem The Times. Wyruszamy w nim do grobowca Tutanchamona, którego odkrycie prawie 80 lat wcześniej raportowała właśnie ta gazeta, a który „teraz” miał stać się celem rabusiów. Przy pomocy archiwów „The Times” mieliśmy udać się więc na miejsce i odzyskać maskę faraona, nim dotrą do niej złodzieje. To niezobowiązująca i krótka (jakieś kilkanaście minut), ale całkiem przyjemna przygoda, którą niegdyś udostępniono graczom za darmo, a teraz dołączana jest ona do większości nowych wydań, jak choćby Tomb Raider Collection 2 na konsolę Evercade czy Tomb Raider IV-VI Remastered.

Współczesny powrót do przeszłości

Przy tej drugiej, odświeżonej edycji będąc, zatrzymajmy się na moment i porozmawiajmy o oprawie graficznej. Pierwowzór zestarzał się raczej niezbyt godnie, choćby jeżeli wiele elementów poprawiono względem poprzedników. Remaster The Last Revelation oferuje natomiast nowe modele, tekstury oraz efekty, dzięki czemu gra prezentuje się zdecydowanie piękniej, aczkolwiek mowa tu o poziomie najwyżej Tomb Raider: Legend, a nie Shadow of the Tomb Raider. Między starą a nową wersją oprawy w każdej chwili można się przy tym przełączać dzięki wciśnięcia jednego przycisku. Warto, bo pozwala to docenić graficzny przeskok.



Ciekawe wypada natomiast kwestia dźwięku w The Last Revelation, który – jak podpowiada mi moja zwodna intuicja – wzorowany był na założeniach „jedynki”. Ponownie zatem twórcy skąpią nam muzyki. Przez większość rozgrywki pozostawieni jesteśmy sami sobie, mogąc rozkoszować się co najwyżej odgłosami podeszw stukających o kamienne płytki, warczących groźnie wrogów czy opuszczających lufy naszych pistolet (lub kilku innych pukawek) pocisków. Kiedy już muzyka wypływa z naszych głośników, dzieje się coś ważnego, a przynajmniej my odnosimy takie wrażenie ze względu na jej rzadkość. To interesujący zabieg, który sprawia, iż The Last Revelation, podobnie jak pierwszy Tomb Raider, ma niepowtarzalny klimat osamotnienia.

„Ostatnie” rodeo

O czwartej odsłonie przygód Lary Croft przed zagraniem słyszałem głównie o nienawiści (to bardzo mocne słowo, ale podbijmy trochę dramatyzm!) twórców do serii. W połączeniu z wątpliwą renomą (czy też raczej jej braku) następujących po „czwórce” Chronicles i The Angel of Darkness, The Last Revelation jawiło mi się jako pozbawiony duszy odprysk. Człowiek to jednak mylna bestia, bo – jak się okazuje – choć nie jest to produkcja bez wad, to bynajmniej nie brakuje jej własnej, niepowtarzalnej tożsamości. Zdecydowanie nie warto jej pomijać, zwłaszcza iż teraz doczekała się odświeżonej i o niebo bardziej przystępnej wersji.

Przeczytaj także

Tomb Raider IV-VI Remastered – recenzja (PS5). Cudowna podróż do upadku


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Aspyr.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Tomb Raider IV-VI Remastered (PC)

Niektóre linki w tym artykule to linki afiliacyjne. jeżeli kupicie coś przez nie, otrzymamy prowizję – bez wpływu na cenę ani nasze opinie.
W ten sposób wspieracie nasz zespół.

Idź do oryginalnego materiału