Troskliwe Misie: Na ratunek – recenzja (PS5). Dobry drugi krok dla młodego gracza

1 dzień temu

Jako rodzic pięciolatki, którą zdążyłem już troszkę zarazić pasją do gier, zdaję sobie sprawę, iż nie tak łatwo znaleźć odpowiedni tytuł dla takiego malucha. Nie może przecież być zbyt trudny, ale też nie powinien być zbyt prosty i nudny. A to niestety zdarza się bardzo często w produkcjach dla młodszych na znanych licencjach. Szczęśliwie na ratunek przyszły Troskliwe Misie – kolorowa gra platformowa, która idealnie wpasowała się w nasze obecne potrzeby.

Spis Treści

  • Troskliwe Misie przeciwko zaraźliwym roślinom
  • Skakanie, latanie i brzuszkowe moce
  • Różne misie, różne brzuszki
  • Rodzic i dziecko ramię w ramię
  • To dobra gra dla dzieci. Nic więcej, nic mniej.


Kup Troskliwe Misie: Na ratunek (PS4/PS5)

Troskliwe Misie przeciwko zaraźliwym roślinom

Chwilę przed zagraniem w Troskliwe Misie: Na Ratunek obejrzeliśmy razem kilka odcinków serialu, na którego licencji powstał ten tytuł. Podobnie jak w kolejnych odcinkach animacji, tutaj też dostajemy dosyć prostą historię dla dzieci. Główny antagonista serii, Łoskot, przeprowadza pewne niezbyt bezpieczne eksperymenty, które wymykają się spod jego kontroli. Następstwem tego jest rozprzestrzenienie się zaraźliwych i niebezpiecznych roślin na całą krainę.

Jedynym ratunkiem jesteśmy oczywiście my – tytułowe Troskliwe Misie. Naszym zadaniem jest odnalezienie wszystkich dużych, złych kwiatów i oczyszczenie każdej z odwiedzonych pięciu krain. Nie jest to może historia, którą dałoby się w łatwy sposób przenieść na ekran telewizora, ale dobrze sprawdza się jako motywator do pokonywania kolejnych poziomów. A te potrafią postawić przed młodym i niedoświadczonym graczem pewne wyzwanie. Dla rodzica dobrze obytego z grami to łatwa i przyjemna platynka. Ale o tym za chwilę

Skakanie, latanie i brzuszkowe moce

Troskliwe Misie: Na Ratunek to prosta gra platformowa dla dzieci. Cała rozgrywka skupia się na klasycznym przebieganiu z lewej do prawej strony. Kolejne przeszkody pokonujemy, jak to w platformówkach – dzięki skakaniu z jednego do drugiego miejsca. Twórcy wrzucili jednak parę rozwiązań, które urozmaicają standardowy gameplay. Co ważne, odróżniają ten tytuł od innych, podobnych mu gier na licencji. Daje to dzieciakom trochę większe wyzwanie niż w platformówkach, takich jak Psi Patrol czy Pidżamersi, gdzie naprawdę mamy wrażenie, iż gra przechodzi się sama.

Co więc wyróżnia rozgrywkę w Troskliwych Misiach na tle konkurencji? Które dodane do gameplay’u rzeczy nie pozwolą dzieciakom popaść w nudę? W standardowych poziomach, poza skakaniem, nasze misie muszą się wspinać po linach czy uważać na zagrożenie w postaci skażonych żyjątek. Żyjątek, które, na szczęście, dzięki brzuszkowej mocy możemy przywrócić do ich normalnego stanu – nie ma potrzeby anihilacji. Te same moce przydadzą się nam również, gdy będziemy musieli utorować sobie drogę przez różne przeszkody.

Do tego wszystkiego dochodzą specjalne sekwencje. Pod koniec każdego świata nasze miśki wsiadają do samolotu i w ten sposób próbują pokonać jeden z dużych, złych kwiatów. Trochę szkoda, iż każdy z tych poziomów jest do siebie bardzo podobny. Jedynym wyróżnikiem jest tutaj wzrastający stopień trudności w każdym kolejnym świecie. Dlatego też bardzo doceniam kolejny rodzaj specjalnych wyzwań, jakie stawia przed nami ten tytuł. Zaraz po lotniczym etapie mamy drugą, końcową część każdego świata. I tutaj rzeczywiście każdy z nich ma swój niepowtarzalny moment. Finałowe poziomy dają nam coś, co ciekawie łączy się z opowiadaną historią – na przykład zabawę w kelnera czy układanie odpowiednich połączeń – coś podobnego do hakowania w Bioshock. Wyzwania te przypominały mi trochę minigry z Mario Party.

Różne misie, różne brzuszki

Przed rozpoczęciem każdej planszy musimy wybrać jedną z dostępnych postaci. Na początku gry mamy możliwość manewrowania między pięcioma różnymi misiami. Każdy z nich posiada swoją unikalną zdolność. Jeden z nich ma silniejszą brzuszkową moc, co pozwala graczowi szybciej odczarowywać przeciwników czy usuwać przeszkody. Inny potrafi szybciej biegać, a kolejny ma zwiększone szanse na unik. Osobiście najbardziej podobał mi się miś Gderek, którego zdolność przypomina pewnego rodzaju radar. W grze zbieramy naklejki – po trzy na każdy poziom – które, jak to znajdźki, są wymagane do odblokowania osiągnięcia. Gdy Gderek znajdzie się blisko ukrytych naklejek, na ekranie pojawia się strzałka, która pozwala nam w łatwy sposób je zlokalizować. To, iż postacie różnią się od siebie czymś więcej niż wyglądem, to kolejna rzecz, która według mnie stawia Troskliwe Misie ponad innymi tytułami dla dzieciaków.

Jeszcze parę zdań o tym, jak wyglądają tutaj światy i etapy. Jak już wcześniej wspomniałem – gra podzielona jest na pięć różnych krain. Każda z nich składa się z kilku klasycznych poziomów oraz dwóch finałowych. jeżeli chodzi o samą konstrukcję, to są one do siebie bardzo podobne. Każdy z nich wyróżnia się jednak swoją oryginalną historią i designem. Do tego dochodzi aspekt wzrastającej trudności.

Poziomy są ładne, kolorowe. Widać, iż każdy ze światów różni się od siebie i przedstawia różne biomy – ot, klasyczne platformówkowe zagranie. Mamy lodową część gry, mamy też leśną czy kwiatową. Same krainy rzeczywiście różnią się od siebie, ale niestety już same etapy są, według mnie, zbyt podobne. Ciężko je jakoś wyróżnić. Za bardzo się ze sobą zlewały. Podobnie można powiedzieć o ścieżce dźwiękowej. Każdy biom posiada swoją muzykę, która, niestety, jest mocno ograniczona i towarzyszy nam przez całą podróż w danym miejscu. Niektóre utwory potrafią być na tyle powtarzalne, a choćby irytujące, iż choćby pięciolatka zwróciła na to uwagę.

Rodzic i dziecko ramię w ramię

Możliwe, iż najciekawszą rzeczą w Troskliwych Misiach jest zabawa w kooperacji. Twórcy pozwalają nam grać lokalnie aż w cztery osoby jednocześnie. Więc jeżeli macie w domu wystarczająco kontrolerów i lubicie chaos, to czeka was niezła zabawa. Co-op działa tutaj całkiem dobrze. Trochę ułatwia zabawę, gdyż jeżeli jeden z misiów spadnie w przepaść czy straci swoje serduszka, to drugi z nich może bez problemu przywrócić go do gry. Wystarczy dotknąć poległego towarzysza, który podąża za nami na chmurce. Daje to większe pole do ryzykownego grania, bo tracimy obawę przed cofnięciem nas do checkpointu. A te rozstawione są dość skąpo.

Największym problemem grania w kilka osób jest ten chaos, o którym pisałem wyżej. Przy dwóch osobach nie pozostało tak źle. Jednak gdy po pada sięga ich więcej, to na ekranie dzieje się naprawdę sporo. Nie pomaga też to, iż gdy jeden z graczy zniknie z ekranu, to jego postać „umiera”. Gdy bawią się ze sobą dwie pięciolatki, do tego jeszcze dwóch rodziców, to ta komunikacja nie jest aż tak prosta. Przy zestawie rodzic + dziecko co-op sprawdza się naprawdę nieźle. Daje dużo zabawy, pozwala młodszemu z graczy popełniać błędy i wyciągać na ich podstawie wnioski.

To dobra gra dla dzieci. Nic więcej, nic mniej.

Troskliwe Misie: Na Ratunek to niezła gra. Oczywiście, gdy wiemy, iż gramy w niewymagający tytuł dla dzieci. Ma swoje bolączki i raczej nie polecałbym jej dla dorosłej osoby. No, chyba iż kręcą was łatwe platyny. Jednak nie mogę powiedzieć, bym grając to z córką, bawił się źle. To był fajnie i rodzinnie spędzony czas. jeżeli wasza pociecha wyrosła już z najprostszych produkcji dla dzieci, to jak najbardziej mogę polecić wam tę produkcję. Troskliwe Misie zaliczyły jak najbardziej udany, konsolowy debiut.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Forever Entertainment S.A.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału