W Street Fighter 6 dłużej tworzyłem awatara niż walczyłem. Kreator zawstydza gry RPG

1 rok temu

Capcom udostępnił mi dostęp do zamkniętej bety bijatyki Street Fighter 6. Nie sądziłem, iż więcej czasu niż na walce spędzę w kreatorze postaci. Jest niesamowity. Gigantyczny. Imponujący. Natomiast nowe społecznościowe lobby to koszmar na jawie.

Po pierwszych kilkudziesięciu pojedynkach Street Fighter 6 wydaje mocnym powiewem świeżości, za sprawą nowego i przejrzystego systemu kontr. Dzięki niemu również nowicjusze tanio skóry nie sprzedadzą, dostając narzędzia do ucieczki przed gradem ciosów. Jednak to nie na wirtualnych arenach spędziłem najwięcej czasu, ale w kreatorze postaci. Ten jest szokująco rozbudowany i robi rewelacyjne pierwsze wrażenie.

Niestety, do teraz odbija mi się za to po nowej, wyciągniętej z technologicznego koszmaru strefie społecznościowej. Yuck, jak ktokolwiek w Capcomie mógł pomyśleć, iż taki moduł będzie dobrym rozwiązaniem, gdy w tle wali się całe metawersum Zuckerberga.

Kreator postaci w Street Fighter 6 potężnie mi zaimponował. Zawstydza podobne rozwiązania w grach cRPG.

Narzędzia do tworzenia własnego awatara w nowej bijatyce Capcomu wyróżniają się za sprawą dwóch podstawowych elementów: po pierwsze, rozbicia ciała człowieka na znacznie więcej interaktywnych elementów, niż to zwykle ma miejsce. Włączając w to takie anatomiczne obszary jak konkretne grupy mięśniowe. Powiększanie bicepsa, pośladków czy barków na nikim nie zrobi wrażenia, ale już wydzielenie mięśni czworobocznych i prostowników – łał, coś imponującego.

Po drugie, Capcom oferuje niezwykle szeroki zakres pracy suwaka edycji, pozwalając wprowadzać ekstremalne parametry dla postaci. Od otyłości największego stopnia do skrajnej anoreksji. Od zgarbionej staruszki po młode dziecko. Możliwość edycji jest tak daleko posunięta, iż kreator aż prosi o tworzenie osobliwych monstrów, które potem będą budzić rozbawienie – bądź strach – podczas sieciowych starć.

Co prawda sam stworzyłem bardzo typową wojowniczkę. Za to przeglądając dzieła innych graczy wielokrotnie zbierałem szczękę z podłogi. Poniżej osadziłem kilka indywiduów pokazujących część możliwości kreatora. Te są naprawdę gigantyczne, a amatorzy tworzenia wirtualnych odpowiedników popularnych postaci ze świata sportu i popkultury będą mieli używanie. To wyłącznie kwestia godzin od premiery, kiedy serwery Street Fightera wypełnią się Pokemonami, herosami Mavela i znanymi politykami.

Za to nowa przestrzeń społecznościowa to interaktywna definicja cringe’u. Metaverse rodem z koszmaru.

Społecznościowy hub to miejsce, w którym awatary graczy spotykają się i wspólnie spędzają czas. Zamiast walczyć, postaci mogą tańczyć na parkiecie, bawić się w DJ-a, czatować oraz korzystać z prostych elementów otoczenia jak sofy i krzesła. Jest tutaj również sklep z odzieżą dla awatara oraz automaty przy których można trenować rozgrywając sesje PvP. Brzmi nieciekawie? W praktyce pozostało gorzej.

Nowy społecznościowy hub wygląda jak jedna z tych pospiesznie tworzonych gier metawersum zaraz po konferencji Zuckerberga. Nie ma tutaj przesadnie wiele treści, ale jest wyraźna chęć budowania przychodu za sprawą elementów kosmetycznych. Takie Second Life, tylko kilkukrotnie gorsze, prostsze i nudniejsze. Nie widzę żadnego kreatywnego zastosowania strefy społecznościowej. Spędziłem tutaj łącznie kilkadziesiąt minut i żałuję każdej z nich.

Ten dziwny tryb sprawia wrażenie dodanego pospiesznie, ale dopychanego kolanem, bo tak Capcomowi wyszło z arkusza Excela. Ktoś na kierowniczym stanowisku, bez żadnej pasji do bijatyk, przeforsował wizję „wojowniczego metawersum”, łapiąc facebookowy wiatr w żagle, kiedy ten był dosyć silny i kiedy tylko nieliczni zwracali uwagę, iż metawersum to nic więcej jak Second Life w VR. Przez to Capcom pozostał z potworkiem, dla którego ciężko znaleźć uzasadnienie.

Na szczęście sama walka jest FE-NO-ME-NAL-NA. Street Fighter 6 to świetna okazja na nową przygodę z serią.

Jestem jednym z tych graczy, którzy – chociaż mają wielki szacunek dla tej serii – wolą Tekkena czy Soul Calibura. Filozofia combo w Street Fighterze zawsze wydawała mi się bardziej wymagająca niż w innych bijatykach (ach te półkola), próg wejścia wyższy, a przepaść między nowymi i doświadczonymi graczami głębsza niż w przypadku innych tytułów. Street Fighter V ze swoim e-sportowym charakterem wydawał mi się wyłącznie pogłębiać ten efekt.

Nadchodzący Street Fighter 6 będzie kompletnie inny. Znacznie bardziej przyjazny żółtodziobom. Czytelniejszy. Z przebudowanym systemem kontr pozwalającym wyjść spod gradu ciosów również kiepskim wojownikom takim jak ja. To pierwszy raz, kiedy podczas sieciowego PvP nie byłem rzucany jak szmaciana lalka. Defensywa stała się nieco łatwiejsza i bardziej opłacalna, a kontry śmiertelnie mocne. W sam raz, żeby zapewnić nowych graczom nieco przestrzeni do oddechu.

Podobnie jak kilka lat temu Mortal Kombat, teraz również Street Fighter 6 stawia na nową generację postaci fabularnych. Na ich tle Ryu, Ken i reszta to weterani oraz wyjadacze stanowiący mentorskie tło. Świetny zabieg narracyjno-stylistyczny, pozwalający oddzielić grubą kreską starego Street Fightera od najnowszej odsłony, przyjaźniejszej kolejnym generacjom graczy. Dlatego nie zdziwię się, jeżeli weterani serii będą na Szósteczkę nieco psioczyć. Sam po kilkudziesięciu pojedynkach z chęcią natomiast po nią sięgnę, m.in. dla kampanii fabularnej wykorzystującej własnego awatara oraz swobodną eksplorację.

Aż się człowiekowi przypominają czasy rewelacyjnego Mortal Kombat Deception.

Idź do oryginalnego materiału