Ghost Busters spotyka Maga: Wstąpienie i Upiora: Zapomnienie
Rzucam tropy, ale tak naprawdę gra nie ma w sobie nic z jowialnego humoru Ghost Busters. Fabuła ma klimat rzewnej, tokijskiej, wielkomiejskiej alienacji. Myślicie o Billu Murrayu i Scarlett Johansson w Między Słowami? To jeszcze dalszy trop, ale jak odetniemy komedię i zostawimy polowanie na duchy i demony to właśnie będzie ten kościół w którym bije dzwon Ghostwire Tokyo.
To nie wszystko w tym wachlarzu kulturowych kontekstów, którymi zdają się machać twórcy. Nikt tu nie jest gaijin oprócz Eda, który konstruuje metafizyczny tech i nagrywa dla nas wiadomości. Zostawmy nawiązanie do Ghost Busters, bo Ed je zamyka. Shinto jest tu słowem klucz. Shinto doprawione ideami zaczerpniętymi z podręczników do Mage: The Ascension i Wraith: The Oblivion. Naszymi przeciwnikami są zjawy, zmory czy demony – mniejsza o semantykę. Protagonistów jest adekwatnie dwóch. Jednym jest upiór, a drugim człowiek, który jest gospodarzem ciała do którego przyczepił się ten pierwszy. Ich zadaniem jest powstrzymanie apokalipsy. Muszą zatrzymać szaleńca, który chce zatrzeć granicę między światem żywych i umarłych. Uwaga – spoiler. Nemezis naszych bohaterów chce zlikwidować śmierć.
Dialogi są przeciętne. Szczególnie te między upiorem, a protagonistą. zwykle poprawne, ale miejsca gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę nie urywają. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z grą, która ma świetną fabułę i setting, ale dialogi są takie sobie. Nie są tragiczne, ale momentami naprawdę brakuje im iskry bożej. Ten dysonans poznawczy jednak zupełnie nie przeszkadza. Bywają momenty w których dialogi są niezłe. Poza tym trochę lame jest, iż w casualowych dialogach między protagonistami zdarza się repetywność. Trochę jakby obaj mieli sklerozę i zapomnieli, iż taki dialog miał już miejsce. Poza tym gameplay jest wyśmienity. Pozostańmy przy tym i przejdźmy do tego.
Wizjonerska i Efekciarska (w dobrym tego słowa znaczeniu) Walka
Ryczącym silnikiem i siłą tej gry są jej genialne mechaniki walki. Dawno sie tak dobrze nie bawiłem w fps. Ostatnim razem chyba w Cyberpunk 2077. Ghostwire Tokyo ma tak dynamiczne mechaniki walki, iż podróż po ulicach Tokyo to czysta przyjemność. Nie pamiętam kiedy miałem taki fun w grze z rzucania fireballi. Uwielbiam też rozrywanie rdzeni przeciwników. Te animacje są wręcz namacalne. Wow. Dawno nie byłem pod takim wrażeniem. To jak wyparowują przeciwnicy jest przepięknie ukazane. W ogóle glitchowatość grafik i efektów jest kapitalna. Ta gra to audiowizualne arcydzieło. o ile miałbym się już do czegoś przyczepić to bawi mnie fakt, iż protagonista szybciej wykańcza przeciwników kiedy jest rozłączony z upiorem, a przecież cała fabuła opiera się na tym, iż człowiek potrzebuje mocy upiora.
Okazuje się, iż tengu są niemal tak powszechne w Tokyo jak gołębie w Krakowie. Oparta jest na ich obecności mechanika eterycznej ninja rope. Dodatkowo okraszone jest to wszystko mechaniką szybowania. Tak podróżujemy w grze po dachach drapaczy chmur. Genialnie to wygląda i wybitnie dobre wrażenia estetyczno – emocjonalne to daje.
W grze jest trochę side questów. Daja je nam zabłąkane duchy, a niekiedy mamy do czynienia ze stworzeniami z mitologii takimi jak np. kappa czy wspomniane już tengu. Fajnym zabiegiem jest odczarowanie złej sławy oni. Podobało mi się to i jeszcze fajniej by było gdyby było więcej takich dekonstrukcji.
Oprawa Dźwiękowa
Oprawa dźwiękowa jest naprawdę przyzwoita. Odpowiada za nią Masatoshi Yanagi. Czy to kolejny Akira Yamaoka? Chyba za wcześnie żeby to stwierdzić. Fajny jest fakt, iż możecie sprawdzić ścieżkę na spotify. Polecam.
Podsumowanie
Ghostwire Tokyo to gra wybitna. Ociera się o wizjonerskie arcydzieło. Tango Gameworks to twórcy serii Evil Within. W przypadku swojego, kolejnego dzieła prześcignęli siebie samych. Nakrycia głowy samoistnie zsuwają się. Tu nie ma o co kruszyć kopii w tę grę należy grać. Narzekałem ostatnio na słabawe i nudne multiplayerowe hot dogi pokroju Destiny 2. Ghostwire Tokyo przywróciło moją wiarę w FPS. Big up Tango Gameworks.