Walka z Backlogiem – Halo Reach (XSX). Pierwszy kontakt

3 tygodni temu

Już dawno chciałem zapoznać się bliżej z kultową serią Halo, ale zawsze problematyczna była dla mnie decyzja, od czego zacząć. Chronologicznie powinienem spróbować od Combat Evolved, aby prześledzić ewolucję kolejnych części. Z kolei pod względem historii wypadałoby rozpocząć od Reach, by poznać początki wielkiego konfliktu ludzkości z The Covenant. Ostatecznie więc postawiłem na fabułę, co może nie było najrozsądniejsze, ale chyba okazało się dobrym wyborem.

Spis Treści

  • Fabuła
  • Postacie
  • Gameplay
  • Grafika i udźwiękowienie
  • Zalety i wady
  • Dodatkowe uwagi
  • Podsumowanie

Szlachetne początki


Gra rozpoczyna się na tytułowej planecie Reach, militarnej potędze i jednej z głównych kolonii ludzkości. Jako najnowszy członek elitarnego zespołu Spartan, Noble Team, ruszamy na misję, która początkowo nie zapowiada się tak istotnie, jak się ostatecznie okaże. Bardzo gwałtownie wychodzi na jaw, iż to, co uznawano za ataki insurekcjonistów, jest w rzeczywistości początkiem inwazji Przymierza, wrogiej frakcji kosmitów. Jako iż ten tytuł stanowi wprowadzenie fabularne do pierwszej części, Halo: Combat Evolved, los planety jest już z góry przesądzony. Będziemy mogli jednak na własne oczy zobaczyć upadek Reach, dotychczas znany tylko z opowieści z drugiej ręki.

Fabuła Halo: Reach nie jest szczególnie ambitna, ale nie musi taka być. Wystarczy, iż wciąga, a obserwowanie coraz bardziej desperackich działań ludzkości w obliczu nieuchronnej zagłady ma w sobie pewne hipnotyzujące piękno. Od samego początku wiemy, iż w tej wojnie nie mamy szans na zwycięstwo bez cudu i ogromnego szczęścia. Mimo to, jako Noble Six, nie poddajemy się ani na chwilę, podejmując kolejne samobójcze misje. To mnie naprawdę poruszyło. Choć sam gameplay, o którym za chwilę, jest angażujący, to właśnie historia była dla mnie równie silnym motywatorem do dalszej gry. Uważam to za duży sukces, zwłaszcza iż udało się wciągnąć osobę, dla której uniwersum Halo było dotąd obce.

Sześcioro żołnierzy, jeden zespół


Zazwyczaj nie poświęcam w recenzjach osobnych akapitów postaciom, ale tutaj chciałbym zrobić wyjątek. Tych istotnych nie ma wielu – poza Noble Team w trakcie gry istotna jest tylko doktor Halsey. Jednak każde z bohaterów jest tu ważne, zapadają w pamięć i łatwo się z nimi zżyć. Tym bardziej Bungie zasługuje tu na lekką krytykę, bo część postaci nie została odpowiednio wykorzystana. Wspomniana wyżej pani doktor, nasz dowódca Carter oraz Kat, jego prawa ręka, są istotni dla fabuły i pojawiają się najczęściej. Pozostali członkowie oddziału to niestety zmarnowany potencjał.

Jorge ma zadatki na postać, którą gracze mogliby pokochać, a kilka scen z jego udziałem zapadło mi w pamięć najmocniej – szkoda, iż jest ich tak mało. Emile wyróżnia się unikalnym designem i ogromnym potencjałem, bazując na kilku szczątkowych informacjach, które o nim poznajemy. Z kolei nasz snajper Jun… Cóż, w pewnym momencie choćby nie zauważyłem, iż już go z nami nie ma. Uważam, iż pomysł był świetny, a wydłużenie gry o kilka godzin pozwoliłoby w pełni rozwinąć ich wątki. Szkoda, bo mogło być lepiej.

Walka o przetrwanie


Halo: Reach to, w zgodzie z poprzednimi głównymi grami z serii, strzelanka z perspektywy pierwszej osoby. Tytuł wyszedł w 2010 roku i dziś, po półtorej dekady, da się to odczuć. Brakuje chociażby sensownego celowania przez przyrządy celownicze, a niektóre mechaniki gameplay’owe nieco już trącą myszką. Mimo tego bawiłem się doskonale w trakcie tych niespełna 10 godzin kampanii dla pojedynczego gracza. Główny element, czyli samo strzelanie, wykonane jest naprawdę dobrze. Do dyspozycji mamy całkiem sporo różnorodnej broni, przeciwników też mamy tyle rodzajów, by nie zaznać nudy. A gdyby jednak gdzieś miało wkraść się trochę monotonii, typowe strzelankowe etapy poprzeplatano dla urozmaicenia czymś nieco innym, jak walki w kosmosie, pilotowanie statku powietrznego czy chociażby wykorzystaniem pojazdów na nieco rozleglejszych mapach. Jest co robić.

Dla kogoś, kto po raz pierwszy miał na poważnie styczność z Halo, pewną nowością, do której trzeba było przywyknąć, był sposób wymiany ognia z przeciwnikami. Owszem, jest dynamicznie, ale nie jest to Call of Duty. Tutaj pokonanie przeciwnika wymaga skupienia na nim ostrzału, nie wystarczą dwie-trzy kule. Część wrogów, jak i my, wyposażonych jest w tarcze, dlatego nieraz potrzeba całego magazynku z karabinu szturmowego, żeby ich powalić. Z tego powodu niektóre etapy, zwłaszcza te bliższe końcowi, mogą się nieco dłużyć. Duża liczba wrogów w połączeniu z ich wytrzymałością sprawia, iż każdy postęp okupiony jest dużym wysiłkiem, choćby na średnim poziomie trudności. Niesamowicie przypadło mi to do gustu!

Nie taka wojna straszna, gdy się ją pomaluje…?


To produkcja mająca już 15 lat, jednak grałem w nią w ramach Master Chief Collection, wydanej w 2019 roku. Jak pozostałe gry, doczekała się ona kilku poprawek, także graficznych. W efekcie tytuł prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Jasne, nie ma co go porównywać do współczesnych produkcji czy choćby wielu gier wydanych w tym samym roku co MCC, ale mimo wszystko gra wygląda ładnie, a projekty niektórych lokacji robią duże wrażenie. Na Xboksie Series X Halo: Reach działa w 60 klatkach na sekundę. Ani razu nie zauważyłem problemów z płynnością, wszystko jest gładkie i choćby osoby uczulone na retro grafikę nie powinny narzekać.

Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o warstwie dźwiękowej. Jest poprawna, ale nie wyróżnia się ani na plus, ani na minus. Dialogi nagrano dobrze, broń i kosmici brzmią przyzwoicie, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Podobnie jest ze ścieżką dźwiękową – niektóre utwory świetnie podkreślają atmosferę scen, ale większość jest po prostu nijaka. Trzeba jednak przyznać, iż w kilku momentach muzyka została dobrana fenomenalnie, zwłaszcza tam, gdzie spodziewałbym się dynamicznych dźwięków, a zamiast tego pojawia się spokojna, wręcz melancholijna melodia. Efekt robi niesamowite wrażenie, ale to raczej wyjątek niż reguła.


O większości problemów gry już wspomniałem. To nie jest tak, iż Halo: Reach jest grą pełną błędów. Może raz zdarzyło się, iż przeciwnik po śmierci niezręcznie się złożył. Czasami narzekałem na zbyt dużą liczbę wrogów, zwłaszcza na średnim poziomie trudności. Z perspektywy czasu wydaje mi się, iż to celowy zabieg, by stworzyć atmosferę przytłoczenia w obliczu inwazji na planetę skazaną na zagładę.

Na początku nie podobało mi się, iż przez ciągłą walkę musiałem często zmieniać broń, korzystając z uzbrojenia wroga. To moje małe dziwactwo – lubię karabiny szturmowe, więc domyślny ekwipunek Noble Six bardzo mi odpowiadał. Z czasem jednak polubiłem konieczność używania broni plazmowej i innych kosmicznych wynalazków. Urozmaica to rozgrywkę i dodaje klimatu, bo wróg czai się niemal wszędzie.

Podsumowanie

Halo: Reach okazało się zupełnie inną grą, niż się spodziewałem – dynamiczną, ale jednocześnie bardziej statyczną i ostrożną niż większość współczesnych strzelanek. Nie było tu czasu w nudę, a po pierwszych dwóch godzinach całkowicie wsiąkłem w atmosferę gry. Nie wiem, czy pozostałe tytuły z serii są podobne pod tym względem, ale mam nadzieję, iż tak. Bawiłem się świetnie i choć może nie jest to najlepsza strzelanka, w jaką grałem, zdecydowanie zapunktowała u mnie gęstą atmosferą i bardzo przyjemną rozgrywką. No i sam Noble Team, choć chętnie zobaczyłbym go więcej, znalazł miejsce w moim sercu.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału