Wiedźmin nie ma szczęścia do adaptacji serialowych. Netfliksowa próba okazała się wielkim niewypałem. Na tyle spektakularnym, iż fani Geralta zaczęli przychylniej spoglądać choćby na kiczowatą i dotychczas wyszydzaną polską produkcję z 2002 roku. Choć książki kocham, a gry bardzo cenię, przyznaję, iż nic, co dotychczas widziałem na srebrnym ekranie, nie zdołało zaskarbić sobie mojej sympatii. Mimo to postanowiliśmy z żoną – z braku lepszych zajęć – obejrzeć animowany film „Wiedźmin: Zmora Wilka” z 2021 roku. Czy było to warte naszego czasu?
Prequel, a jak!
Film opowiada o wydarzeniach sprzed opowiadań i serialu Netfliksa. Główną postacią jest znany i lubiany Vesemir, nauczyciel szermierki z Kaer Morhen i jeden z mentorów Geralta. W „Zmorze Wilka” jego włosy jeszcze nie są ozdobione srebrem. On sam jest zaledwie jednym z licznych pogromców potworów zamieszkujących wiedźmińskie siedliszcze. W ciągu niespełna półtorej godziny dowiemy się, jak sam został członkiem tego wyjątkowego grona oraz – co moim zdaniem jest o wiele ciekawsze – jak doszło do tego, iż pozostał niemal ostatnim. Film przedstawia tajemnicze wydarzenia, które prawie doprowadziły do smutnego końca wiedźminów, o którym książki i gry jedynie wspominały.
Muszę jednak zaznaczyć, iż pod względem fabularnym film nie jest najwyższych lotów. Owszem, historia potrafi przytrzymać widza przed ekranem wystarczająco długo, jednak nie jest ani wyjątkowa, ani opowiedziana w sposób, który by te braki wynagradzał. Zwrot akcji zapowiedziany jest tak wyraźnie, iż pozostanie on zaskoczeniem jedynie dla nielicznych. Większość postaci zaangażowanych w tę historię nie ma ani czasu, ani możliwości się rozwinąć i zdobyć naszej sympatii. Tym bardziej iż przez dużą część filmu sam Vesemir nie należy do najprzyjemniejszych osób. Wcale nie przypomina ukochanego przez fanów surowego, choć troskliwego mentora wiedźmina.
Zmora Wilka – widowisko na wysokim poziomie
W sytuacji, gdy jedyną kotwicą łączącą znane nam historie z tym filmem jest mało sympatyczny, zapatrzony w złoty trzos buc, trudno mu kibicować i przejmować się tym, co dzieje się na ekranie. Całe szczęście, iż przynajmniej pod względem audiowizualnym produkcja prezentuje się naprawdę przyzwoicie i widać, iż budżet został dobrze wykorzystany. Styl graficzny filmu, choć nie wszystkim może przypaść do gustu, uważam za bardzo atrakcyjny. Animacja błyszczy zwłaszcza podczas starć, których w „Zmorze Wilka” nie brakuje. Owszem, momentami mogą być one nieco przesadzone – zwłaszcza gdy porównuje się je do podobnych scen z aktorskiego serialu czy gier – ale nie są całkowicie oderwane od rzeczywistości. Szczególnie iż niedawno oglądałem „Castlevania: Nocturne”. W porównaniu do tamtej choreografii walk w animowanym Wiedźminie przynajmniej wiadomo, iż prawa fizyki wciąż istnieją i mają się dobrze.
Dobre wrażenie robi również muzyka – klimatyczna i świetnie dopasowana – oraz gra aktorska. Może postacie nie zapadają w pamięć, a ich imiona gwałtownie wylatują z głowy, jednak aktorom udzielającym im głosów nie mogę niczego zarzucić. Zarówno angielska, jak i polska wersja językowa stoją na wysokim poziomie. W oryginalnej wersji zadbano o porządną obsadę; znajdziemy tu takie nazwiska jak Jennifer Hale, Graham McTavish czy Kari Wahlgreen. W polskiej wersji również pojawiają się gwiazdy dubbingu – Ewa Kania, Aleksandra Kowalicka czy Kamil Pruban to znane nazwiska.
Niezła próba, choć bez rewelacji
Bez wahania mogę stwierdzić, iż „Wiedźmin: Zmora Wilka” to nie jest wybitna produkcja. Niemniej jednak muszę przyznać, iż podczas wieczornego seansu bawiłem się całkiem dobrze. Z zaciekawieniem śledziłem wydarzenia na ekranie i w trakcie scen akcji czułem się naprawdę zaangażowany. To doskonały film na wieczór z miską pełną popcornu lub gdy potrzebujecie czegoś lekkiego do oglądania. Wydaje mi się jednak, iż gdyby nie był oparty na mitologii wiedźmińskiej, mógłby na tym tylko skorzystać.
Film traktuje materiał źródłowy z taką samą pieczołowitością i wiernością jak serial Netfliksa. Oznacza to, iż poza powierzchownymi podobieństwami do książek i gier twórcy postawili na swoją własną interpretację bez przejmowania się spójnością czy logiką. Można było się tego spodziewać – to przecież prequel serialu z Henrym Cavillem. Problemem jest to, iż tutaj nie ratuje go doskonale obsadzona rola główna. jeżeli więc jesteście fanami prozy Sapkowskiego lub gier na jej podstawie, prawdopodobnie będziecie musieli kilkukrotnie zacisnąć zęby. W przeciwnym razie… Cóż, prawdopodobnie będziecie się przy „Zmorze Wilka” bawić dużo lepiej!
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Niektóre linki w tym artykule to linki afiliacyjne. jeżeli kupicie coś przez nie, otrzymamy prowizję – bez wpływu na cenę ani nasze opinie.
W ten sposób wspieracie nasz zespół.