Niewiele wiadomo o czasie i miejscu akcji gry Jagged Alliance 3. Na szczęście twórcy poukrywali w tym tytule wiele ciekawych odniesień i poszlak. Dzięki czemu, odkrywanie kraiku pogrążonego w wojnie domowej, to sama przyjemność.
Jest po 72 godzinach spędzonych w Jagged Alliance 3 i nie żałuję żadnej. Poznawanie fikcyjnego kraiku Grand Chien to sama przyjemność. A poznajemy go w najlepszy możliwy sposób. Poprzez podróżowanie. Nie znajdziemy tutaj wielu opisów, czy encyklopedii z ogromną listą notatek. Ale pogadamy z wyrazistymi lokalsami, pozbieramy wyjątkowe przedmioty i odkryjemy niemal 160 minimap, po których będziemy hasać.
Grand Chien. Co za dziura…
Trafiamy jako najemnicy w okolicy roku 2000 do fikcyjnego kraiku – Grand Chien. Państwo znajduje się w kryzysie, a naszym celem będzie pomoc temu, kto płaci. Tyle wstępu do fabuły, bo nie jest ona najważniejsza. Tak samo jak w filmach akcji z tego okresu, ważna jest akcja, a nie sam powód walki.
Trzeci Świat
Miejscem akcji jest, jak to często bywało w tych niskobudżetowych filmach ery VHS, jakiś nieistniejący kraik Trzeciego Świata. I tutaj pierwsze miłe zaskoczenie. Twórcy oddali ducha tych filmów. Grand Chien to państwo z pewnością młode, założone niedawno – przez Généralissime Chiena (stąd też pewnie nazwa).
Z pewnością jest to również kraj postkolonialny. Świadczą o tym liczne nawiązania do różnych kolonialnych mocarstw. Wiele miejscowości przez cały czas nosi niemieckie nazwy (Landsbach), część mieszkańców mówi po francusku. Wiele nazw środowiskowych pochodzi również z francuskiego. A niepozorny Niemiec przez cały czas robi tutaj interesy.
Gdzie więc znajduje się Grand Chien? Trudno orzec. Z pewnością mowa o obszarze państw Trzeciego Świata, a to bardzo szeroka definicja. Jak widzicie na powyższej mapie to kraje zarówna ameryki południowej, Afryki jak i obszaru państw bliskiego wschodu i Azji.
Gdybym miał strzelać to Grand Chien umieściłbym gdzieś na wybrzeżu wokół Oceanu Indyjskiego. Kraj ten bowiem znajduje się w delcie fikcyjnej rzeki Adjani. A ukształtowanie terenu jest bardzo bogate w różnorodność.
Jest tutaj rozpalona sawanna, ale również wilgotna dżungla, podmokłe bagna czy spore wzniesienia. Szeroki przekrój, który także wymusza na graczu przyjmowanie odmiennych strategii i to też jest fajne!
Niby fikcja, a na poważnie. No trochę…
Zdecydowanie Grand Chien to zupełnie fikcyjny kraj, ale twórcy podeszli do swojej pracy naprawdę poważnie, by nadać tej krainie ziarenka autentyczności. Czasami są tytuły, gdzie całe lore jest ogromne, dobrze opisane, a i tak czujemy, iż to wszystko nie jest na serio. A tutaj? Skąpe informacje są ukryte na mapie na tyle ciekawie i pomysłowo, iż poznajemy kraj całkiem instynktownie. I to działa.
Kraj jest zbudowany na swojej lokalnej historii, ale został kilkaset lat temu przejęty przez mocarstwa kolonijne, by odzyskać „autorytarność” kilka lat temu. Całą tą zawoalowaną historię regionu mamy podane w rozmowach i szczątkowych informacjach. Brawa dla twórców za ten aspekt.
Architektoniczny postkolonializm
Bycie krajem byłym krajem kolonialnym ma swoje konsekwencje. Przede wszystkim architektoniczne. Nie od dzisiaj wiadomo, iż koloniści na zajmowanych terenach w XIX i XX wieku stawiali budynki na wzór swoich. Czasami byli zmuszeni je jedynie nieco przystosować do warunków środowiskowych danego miejsca. I doskonale to widać w Grand Chien.
Niestety, zabytki zostały zniszczone w trawiących kraj od dekad konfliktach. Ładniejsze budynki znajdują się jedynie w centrach miast, bądź stanowią główną dominantę wiosek. Mało tego. Grand Chien nosi ślady rewolucji, ale również II Wojny Światowej. Na mapie rozsiane są liczne bunkry i byłe stanowiska ogniowe z czasów tego dużego konfliktu (stąd też mój domysł dotyczący lokalizacji).
Kraj to również wylęgarnia przestępczości (opartej głównie na handlu diamentami, których kopalnie można znaleźć w Grand Chien), a gdzie przestępczość tam i pieniądze. A gdzie pieniądze tam też piękne wille. Tych nie mogło zabraknąć!
Te niesamowite budynki wyglądają zupełnie inaczej niż większość budynków w Grand Chien. Poza swoim niekwestionowanym bogactwem nie posiadają jednak żadnego elementu wspólnego. Co może oznaczać, iż w kraju interesy prowadzili i prowadzą osoby z różnych części świata.
Widzimy hiszpańskie hacjendy czy niemieckie wille kolonialne, ale nie odnalazłem żadnych widocznych nawiązań do architektury kolonialnej Francji. Być może lokalsi po zrzuceniu jarzma dotychczasowych panów zniszczyli bądź przerobili te budynki? Albo po prostu nie dotarłem do tych zakątków, gdzie one występują.
Największe jak dotąd wrażenie zrobiły na mnie jednak nie wille i kościoły w zapomnianych wioskach, ale burdel połączony z dawną łaźnią. Choć sama architektura tych budynków nie zbyt wiele do zaoferowania, to pojedynek, jaki stoczyłem wokół pięknych kafelków i filarów podtrzymujących strop, będę pamiętał na długo.
Dolina Adjani
Od czasów grania w Mad Maxa, bardzo lubię gdy gra oferuje ten sam biom, ale na różne warianty. Są tytuły, które trochę w tej materii przeginają, dostarczając graczom i śnieg i pustynię i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście w Jagged Alliance 3 biomy są różnorodne, ale trzymają się pewnych założeń.
Zwiedzamy więc podmokłe tereny w dżungli na styku z morzem, suche tereny sawanny oraz zatęchłe bagna. Każde z tych miejsc ma zupełnie inny klimat, a ponadto warunki środowiskowe mają wpływ na taktykę. Np. w deszczu i terenie podmokłym broń szybciej się zużywa i częściej może dojść do zacięcia. Przeciwnicy również widzą na mniejszą odległość, gorzej też słyszą.
Co mi się jeszcze bardzo podobało, to fakt podziału mapy. W czasie taktyki widzimy już w rzucie izometrycznym, gdzie możemy kierować naszymi najemnikami. Ale już w czasie strategii, gdy planujemy gdzie się udać, bądź jakie zaplanować działania naszym oczom ukazuje się widok satelitarny.
Mapa jest wówczas podzielona na kwadraty (ok. 160 obszarów). I absolutnie każdy z nich możemy odpalić w widoku taktycznym! Mało tego, możemy przejść z jednego do drugiego bez otwierania mapy satelitarnej. To taki pocięty sandbox. A dam podpowiedź, iż warto je zwiedzać, bo większość z nich ma coś interesującego do zaoferowania.
Brawa za… nawiązania!
W trakcie gry nie odwiedziłem na pewno każdego zakątka, ale tam, gdzie byłem bawiłem się przednio. A wszystko to, nie jest tylko zasługą samego gameplayu, a po prostu różnym ciekawym miejscom. Na pewno, na długo zapamiętam zadania ze znikającym Niemcem, bądź archeologiem, który przypomina Indianę Jonesa.
Moim ulubionym, ciekawym zbiegiem okoliczności jest z pewnością obecność łodzi PT-109 w porcie Cacao. Świadomie bądź nie, jest to niezłe nawiązanie do anime i mangi Black Lagoon, które opowiada również o grupie najemników. W porcie jest zacumowana łódź PT-109, którą podróżowali członkowie załogi Black Lagoon właśnie.
Czy to faktycznie ich łódź? Trudno powiedzieć. Zgadza się miejsce i czas akcji obu tytułów, ale np. łódź jest wyposażona w karabin na dziobie, a w serialu tego uzbrojenia łódź była pozbawiona. Zauważyłem, iż na Redicie też się nad tym głowią
Klimat dawnych filmów jest super
Podsumowując. Liczyłem na porządną grę taktyczną, a otrzymałem tytuł przygotowany bardzo rzetelnie, z fajnymi mechaniki i niesamowitym klimatem absurdu filmów z lat 90. Te wszystkie dialogi, przedmioty, jakie znajdujemy. Zwroty akcji jak z filmów o Amerykańskim Ninja. To było to, na co czekałem w te wakacje.
A ponadto świat przedstawiony nie był naiwny, ale skonstruowany z głową i pomysłem. A tego się już w ogóle nie spodziewałem. Jagged Alliance 3 trafił w me serducho dużo lepiej niż seria XCOM czy Wasteland. Dodam również, iż nie grałem w poprzednie odsłony.
Jeżeli podobają ci się treści, które przygotowuję, to możesz mnie wesprzeć jako autora stawiając kawkę