World of Warcraft spotyka Conan Exiles – recenzja V Rising

6 miesięcy temu

Mało gadają, ale background story się broni – fabuła

W uniwersum Castlevanii nadchodzą ciężkie czasy dla wampirów. Castlevania to taki gamingowy Ravenloft z kreskówkowym twistem. Wampiry zostają zepchnięte do najczarniejszych i najbardziej zapadłych miejsc. Pojawiło się mnóstwo łowców, kleryków i innych silnych stworzeń. Budzimy się i musimy zadbać o schronienie i przeżycie naszego nieumarłego. Wybór gatunku survival dla takich ram settingu wydaje się nader wyraźnie trafny. To największa zaleta gry, ale po części też jej jedyna wada, która jest niestety piętą achillesową. Ubijanie kolejnych bossów jest uroczym nawiązaniem do czasów arcade’u, ale dałoby się to zrobić lepiej (i mniej sztampowo).

Mechaniki

Ta gra byłaby arcydziełem gdyby dodano zeldowskie dialogi. Gdyby zrobiono z tej gry coś pokroju Baldur’s Gate. Stworzono linię fabularną i nie lokowano produktu jedynie dla fanów gier survival. Mam świadomość, iż dla wielu graczy cRPG to soulslike, a nie gry z dialogami, które dają nam realny wpływ na różne decyzje, które czasem możemy rozwiązać na dwa, trzy lub cztery sposoby (vide Wasteland 3). Po tym wszystkim borykać się z konsekwencjami naszych wyborów. Zbierać burzę jaką wywołaliśmy to faktycznie nie byłoby nic więcej do powiedzenia w temacie gry roku i V Rising mogłoby do tego miana pretendować. To jednak nie było ambicją twórców lub budżet i tak był obfity, ale nie spinał większej roboty dla scenarzystów. Tak zostaliśmy więc z wybitną grą z gatunku survival, która opowiada o wampirach z uniwersum Castlevanii.

Crafting, budowanie schronienia/zamku, walka i kombinowanie builda złożonego ze skilli i ekwipunku wykonane są bardzo dobrze. Momentami zakleszczają się z grafiką i animacją tak, iż efekt jest piorunujący. Działa to na immersję bajkowo. To jest gra tak bajkowa jak pierwsze obcowanie z Warcraftem. Serio, można się poczuć znowu jak mały chłopiec. A to bardzo rzadko zdarza się przebodźcowanym dorosłym. Tu przejść musimy do wizualiów i oprawy dźwiękowej, która sprawia, iż ambience tego settingu tak robi robotę.

Grafika, animacja, OST

Jeżeli spodziewaliście się, iż ta gra została skonstruowana dla fanów anime związanego z settingiem to zawiedziecie się. Czasem pojawiają się modele z “dużymi oczami”, ale kreska idzie raczej w stronę dzieł Burtona i to czasem bardzo ostro w old school jego filmografii czyli pozycje takie jak Beetlejuice. Dodatkowo pozostało ten sznyt zalatujący Warcraftem 3 i World of Warcraft. Tak jakby te dzieła Blizzarda powstały dziś i jednak balansowały bardziej z realizmem rycin z Warcraft 2 (które notabene były przecież żywcem wyjęte z codexów Games Workshop). Niektórzy, co bardziej leciwi gracze poczują vibe znany im z Lineage. Koniec, końców V Rising jest przecież pogrobowcem tej rodziny gier.

Słowem – grafika i animacja są przepiękne i malownicze. Pomimo tego, iż w świecie tym mało jest dialogów zachwyca on paradoksalnie głównie tym jak wygląda. To naprawdę spore osiągnięcie. Mam na myśli wyśrubowanie tak stylu modeli, iż aż zasysają cienie, które nadają im tej pięknej głębi. Wizualnie ta gra ma w sobie coś nie coś z infantylizmu kreskówki, ale jednocześnie to przecież jakaś totalna opozycja dla minimalizmu czy wręcz obskurantyzmu serii Minecraft. Również kierowanej do szerokiego grona, najczęściej młodszych odbiorców. V Rising godzi stylem kreski starych i młodych ponieważ jest przecież nawiązaniem do przedpotopowego tytułu Legacy of Kain.

Gdyby tego było mało to dark ambienty i dungeon synth do którego sięgnięto oczywistością tak potęgują nomen omen ambience settingu. Ponadto pogłębiono OST wręcz filmowo – orkiestralną pompą. Last but not least. pozostało ten motyw jak z poranka, niemal chillwave’owy. Ten z tymi krepinowymi szmerami, które brzmią jak przesterowane muskanie palcem po kieliszku do wina. To jest naprawdę piękny soundtrack. Wszystko to przechodzi w tę melancholijno – tragiczną narrację. Nostalgię za słońcem. Wszyscy, którzy marzyli o zostaniu ich własną, wyimaginowaną wersją Vlada Tepesza mają prawdopodobnie lepką zbroję. Od krwii – rzecz jasna. Rynsztunek wygląda równie przepięknie. Nie wiem jednak czy sięgnięto po legendarną krwistą chitynę, którą przywdziewał Gary Oldman w wiekopomnym dziele Brama Stokera.

Nie tylko dla gotów i gotek – podsumowanie

Jeżeli oceniać tę produkcję holistycznie to przecież w ramach gatunkowych klisz fabuła nie gra nigdy wiodącej batuty w grach z gatunku survival. Liczy się stackowanie surowców i budowa siedziby oraz rynsztunku. Tu dodatkowo walka jest nad wyraz spektakularna ponieważ setting nadnaturalnych dzieci mroku daje duże pole dla tworzeni skilli protagonisty. V Rising to dowozi. Dostarcza również przyjemnych estetycznie bodźców. Nie tylko dla fanów Burtona czy Żukosoczka.

Nie da się nie napisać laurki dla tej gry. choćby o ile ktoś ma bardzo dużo złej woli. To obiektywnie bardzo dobra produkcja, która penetruje nie tylko ramy gatunkowe, ale nawiązuje do klasyki. Widać tu tyle wpływów, ale bez kserokopiarstwa. V Rising jest klejnotem koronnym tego co zapoczątkowały serie Legacy of Kain i Castlevania. Oczywiście to kompletnie inny approach do tego tematu niż urban fantasy/personal horror/gothic punk jakim jest seria Vampire: The Masquerade – Bloodlines. Z racji tego V Rising zdaje się nawiązywać do gier mniej wsobnych jakim były World of Warcraft, League of Legends czy Lineage. Produkcji, które miały niższy próg wejścia i nieco lepiej (pomimo mrocznej estetyki) przechodziły filtry rodzicielskie. To jest ten rzadki casus kiedy gra w poszukiwaniu szerszego audytorium nie idzie na kompromisy i rozmydla meta ideę tylko dba o spójność stylistyczną czerpiąc inspiracje z kamieni milowych branży gamingowej.

Ocena: 9/10

Idź do oryginalnego materiału