XYZ, pierwszy polski komputer – fragment książki „Bajty polskie 3.0”

1 tydzień temu

Uruchomiona w 1958 r. maszyna potrafiła dodawać lub odejmować choćby do 4500 liczb na sekundę. Warszawiacy gwałtownie odkryli, iż komputer może służyć także rozgrywce, analogicznego odkrycia dokonali także ich koledzy z Wrocławia – piszą Bartłomiej Kluska i Mariusz Rozwadowski.

Bajty polskie 3.0” to okazja, by zajrzeć do pradawnych zakątków polskich gier komputerowych oraz poznać pionierskie lata rodzącej się branży. Wydanie trzecie zostało na nowo przeredagowane przez Bartka Kluskę, który dopisał doń sporo dodatkowej treści; ponadto złożono je na nowo, uzupełniając o zdjęcia, screenshoty i pixelartowe ilustracje. Całość ukaże się już 30.09 w twardej, szytej oprawie, na kolorowym papierze, z dodatkowymi akcentami dekoracyjnymi.

Fragment publikujemy przedpremierowo – więcej informacji o wydawnictwie znajdziecie na jego oficjalnej stronie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Dla matematyków, wojskowych i… graczy

„Niezgrabne pudło stołu operatora mrugało neonówkami, dwa ekrany oscyloskopów zielonkawo świeciły nad rzędami przełączników. Na zwykłym, biurowym wykoślawionym krześle siedział technik, mający po swej prawej stronie rząd dziwnych ni to szaf, ni to półek oplątanych gęstwiną kabli i jarzących się setkami lamp elektronowych. Po jego lewej stronie huczał, dudnił i dygotał piekielny przyrząd – reperforator, połykając i wypluwając stosy kartonowych prostokącików z zakodowaną na nich informacją. W głębi stała ogromna szafa pełna tajemniczych rur – pamięć maszyny. Było gorąco, duszno i hałaśliwie. Wszyscy jednak staliśmy w nabożnym skupieniu, rozumiejąc, iż jesteśmy świadkami wydarzenia o trudnej do przecenienia doniosłości: do Polski dotarła rewolucyjna technika elektronicznych maszyn matematycznych” – tak po latach Bogdan Miś, wówczas jeszcze student matematyki, a później znany popularyzator nauki, wspominał XYZ – pierwszy stworzony w Polsce działający komputer.

XYZ, fot. domena publiczna

Uruchomiona jesienią 1958 roku maszyna zbudowana była z przeszło 4000 lamp elektronowych oraz 2000 diod i potrafiła w ciągu jednej sekundy dodawać lub odejmować choćby do 4500 liczb! Tak potężny sprzęt wykorzystywali przede wszystkim naukowcy do rozwiązywania rozmaitych matematycznych problemów, a także wojsko, na potrzeby którego XYZ regularnie wyznaczał tzw. przeliczniki artyleryjskie. Jednak pierwszy polski komputer służył również rozrywce.

XYZ, fot. domena publiczna

XYZ nie miał wprawdzie interfejsu graficznego, ale w 1960 roku Bogdan Miś, wtedy już programista zatrudniony w Zakładzie Aparatów Matematycznych, wykorzystał w tej roli oscyloskopy, na których nieustannie wyświetlany był stan pamięci maszyny (w systemie binarnym: 1 – jaśniej, 0 – ciemniej). Wystarczyło zatem tak ustawić odpowiednie komórki pamięci, by ich odwzorowanie na ekranie utworzyło charakterystyczną szachownicę i umożliwiło grę… w kółko i krzyżyk! Gracz mógł wybrać, w którym polu postawić swój znak (stan pamięci zmieniał się tak, by oscyloskop w żądanym miejscu „narysował” kółko lub krzyżyk) i oczekiwać na odpowiedź maszyny. Ta była na ogół bezlitosna, komputer został bowiem przez swoich konstruktorów nauczony wszystkich, skądinąd nie tak przecież licznych strategii, więc gracz mógł w takiej potyczce pokusić się co najwyżej o remis.

XYZ, fot. domena publiczna

Co ciekawe, graficzne możliwości XYZ zostały wykorzystane także w innym celu. Gdy do Zakładu Aparatów Matematycznych przybyła ekipa telewizyjna, kręcąc materiał o pierwszej polskiej maszynie liczącej, inżynierowie tak zaprogramowali pamięć komputera, by ten wyświetlił na ekranie oscyloskopu animację… pieska obsikującego drzewko (co być może historycy badający w przyszłości początki polskiej sceny komputerowej uznają za pierwsze „demo” krajowej produkcji).

Wrocław uczy gry Odrę

W tym samym czasie rozrywkowe możliwości „mózgów elektronowych” doceniono także we Wrocławiu. To właśnie w tamtejszych zakładach elektronicznych Elwro pracował magister inżynier Witold Podgórski, świeżo upieczony absolwent Politechniki Wrocławskiej (kierunek: elektronika, specjalność: maszyny matematyczne), który nauczył Odrę grać w jedną z najpopularniejszych gier logicznych – NIM.

Wrocławskie Zakłady Elektroniczne Mera-Elwro, fot. domena publiczna

Zasady gry (dwóch zawodników po kolei zabiera ze stołu ułożone w czterech rzędach zapałki lub karty, mogą przy tym zebrać dowolną ich liczbę, ale tylko z jednego rzędu, a kto zostanie z ostatnią kartą na stole, ten przegrywa) opisał wówczas tygodnik „Przekrój”. Redakcja magazynu nazwała tę odmianę NIM Marienbadem, ponieważ na początku lat 60. do Polski dotarł francuski film pt. „Zeszłego roku w Marienbadzie”, w którym bohaterowie kilkukrotnie toczą takie matematyczne pojedynki. Wiernym czytelnikiem „Przekroju” był natomiast Witold Podgórski.

Uczestnicząc w obowiązkowych zajęciach Studium Wojskowego, podczas jednego z nudnych wykładów, młody inżynier zdołał nie tylko rozszyfrować algorytm Marienbadu, ale również zapisać go w systemie binarnym, czyli w języku, który najlepiej rozumieją komputery. Wykorzystując pierwszy prototyp Odry 1003 oraz listę rozkazów tej maszyny (która mieściła się na kilku zadrukowanych drobnym maczkiem arkuszach wielkości pocztówki) i manualnie ustawiając na klawiszach pulpitu sterowniczego stan każdej komórki pamięci – nauczył on Odrę grania w Marienbad. Co więcej, uczynił komputer bezwzględnym przeciwnikiem. jeżeli gracz pomylił się choćby raz, Odra 1003 musiała zwyciężyć.

Odra 1003, fot. „Wrocław stary i nowy”, Janina Mierzecka, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław-Warszawa-Kraków 1967

Chętnych do gry nie brakowało. A trzeba przy tym pamiętać, iż jedynym sposobem, w jaki maszyna komunikowała się z użytkownikiem, był dalekopis (telegraficzny aparat drukujący) – to właśnie na nim Odra prezentowała stan pojedynku i aktualny układ kart. Jak wspominał autor gry: „Odra mogła grać na osiem tysięcy rządków, po prawie bilion zapałek w każdym rządku. Łącznie tysiąc kilometrów sześciennych zapałek. Do ich rozłożenia wystarczyłyby trzy Polski. Pozostawała tylko kwestia czasu odpowiedzi, poniżej godziny”. Nie było jednak takiej potrzeby, gdyż żaden z graczy nie poradził sobie ze standardową wersją Marienbadu (szesnaście zapałek – kolejno: jedna, trzy, pięć i siedem – w czterech rzędach). Gra nigdy nie była rozpowszechniana przez Elwro i prawdopodobnie pozostałaby lokalną rozrywką wrocławskich inżynierów, zwłaszcza iż tamtejszy egzemplarz Odry przekazano na służbę do Zarządu Topograficznego Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Jednak algorytm Podgórskiego poszedł dalej w świat.

Dotarł m.in. na Wojskową Akademię Techniczną, gdzie zetknął się z nim Bogdan Bleja, ówczesny student tej zacnej uczelni. W rozmowie z nami ten emerytowany już oficer Wojska Polskiego wspominał grę w Marienbad na maszynach należących do Akademii: „Każdy chętny słuchacz WAT-u mógł grać z komputerem, ale tylko poprzez operatora. Operator odbierał zamierzony ruch od grającego i dzięki wtyczek bananowych przekazywał go do komputera (tylko operator wiedział jakiej wtyczce, i to jeszcze gdzie włożonej, odpowiada jaki rozkaz dla maszyny). Maszyna wykonywała to, co jej kazał operator (od tej chwili Pan Operator) i albo wygrywała, albo przegrywała, na ile operator znał lub zapamiętał algorytm. Zachowanie Pana Operatora było takie, jak szulera od trzech kubków. Najpierw dawał wygrywać, a potem zniechęcał grających, bo maszyna znała ten algorytm i nie można było jej pokonać”. Między graczem a komputerem stały zatem nie tylko wtyki bananowe i dalekopis, ale również wszechmocny operator. Oraz oczywiście władze uczelni, które bezwzględnie tępiły paskudny zwyczaj zaprzęgania komputerów do gier logicznych (komputery, zdaniem dowództwa, powinny wszak służyć tylko do poważnych celów wojskowych). W tych warunkach dało się grać wyłącznie późnymi wieczorami, z zachowaniem wszelkich możliwych zasad konspiracji. prawdopodobnie już te potajemne schadzki przy maszynach liczących wielkości solidnej meblościanki dostarczały studentom tyle samo emocji, co gra z komputerem w NIM.

Odra 1003, fot. Tadeusz Borowiecki „Wrocław” wydawnictwo Sport i Turystyka 1968r

W latach późniejszych rozmaite warianty tej zabawy, jako stosunkowo proste w programowaniu, stanowiły drugi co do popularności – po kółku i krzyżyku – typ gry komputerowej obecnej na polskich maszynach liczących. Przykładowo Krzysztof Mierkiewicz zetknął się z Marienbadem jako uczeń: „W 1975 roku zapisałem się do Policealnego Studium Elektronicznego w Bydgoszczy – kierunek Radio i Telewizja. W drugim roku nauki doszedł przedmiot informatyka , prowadzony przez dyrektora szkoły. Dyrektor był bardzo dumny, gdyż szkoła posiadała Odrę 1305. Na pierwszej lekcji graliśmy w grę Marienbad, wszyscy chcieli wygrać, ale jakoś nikomu się to nie udawało. Wykładowca zapewniał nas, iż nie jest możliwe wygranie z komputerem. Grę zawsze zaczynał człowiek, a gdy przegrywał, komputer drukował komunikat: »Bardzo mi przykro, iż nie udało ci się wygrać, spróbuj jeszcze raz« i po chwili grę rozpoczynał komputer. Pomyślałem, iż gdyby to była gra losowa, człowiek też powinien wygrać od czasu do czasu, a skoro nie wygrywa, musi być tu jakiś haczyk. Pozbierałem od kolegów wszystkie wydruki i rozpocząłem analizę. Wiedziałem, iż komputery pracują w systemie dwójkowym i dlatego wszystkie grupy zapałek przeliczyłam w ten sposób. Wyszły mi cztery elementy po 1 i sześć elementów po 2. I już byłem w domu – zawsze trzeba było dążyć do nieparzystości jedynek lub dwójek w samej końcówce gry, by pozostawić pojedynczy element! Na kolejnych zajęciach przyszła moja kolej na grę. Gdy zaczynałem ja, komputer wygrał i zaserwował swój tekst. Gdy zaczął komputer, byłem jeden ruch do przodu i wygrałem. I tu spotkała mnie przykrość, bo komputer zaniemówił i nie wydał z siebie żadnego komunikatu. Gdy wykładowca to zobaczył, powiedziałem mu, iż mogę wygrać z komputerem, gdy on zaczyna grę. Nauczyciel zapowiedział, iż jeżeli na dziesięć gier wygram trzy, zwolni mnie z zaliczeń i egzaminów stawiając najwyższą ocenę. Wygrałem pięć partii i informatykę skończyłem z oceną bardzo dobrą”.

NIM w Telewizji Polskiej

Dziś nie ustalimy już, na ile te wersje Marienbadu były implementacją algorytmu Witolda Podgórskiego, a na ile oryginalnymi rozwiązaniami innych, nieznanych nam autorów, należy jednak przypuszczać, iż rozmaitych wariantów musiało być wiele. Przecież choćby Wojciech Pijanowski, specjalista od łamigłówek i szarad, rozpoczynający w połowie lat 70. karierę w Telewizji Polskiej (a przeszło dwie dekady później znany w całej Polsce jako prowadzący teleturniej „Koło Fortuny”), zaproponował widzom Telewizji Polskiej rozegranie partii NIM z komputerowym przeciwnikiem. Wykorzystał w tym celu minikomputer Momik 8b (stanowiący serce zestawów Mera 300 i w związku ze swoją dużą awaryjnością nazywany przez użytkowników „złomikiem”).

Tymczasem Witold Podgórski przez cały czas pracował w Elwro, współtworząc kolejne komputery serii Odra i specjalizując się w zagadnieniach ich pamięci. Nie zrezygnował jednak z gier liczbowych. Gdy koledzy przywieźli mu z wyjazdu służbowego do Egiptu jedną z odmian planszowej mankali, natychmiast pomyślał o przeniesieniu jej na komputer. W programie Witolda Podgórskiego Odra nie chciała jednak (jak w przypadku Marienbadu) bezlitośnie rozgromić gracza, ale dostosowywała swój poziom do poziomu rywala, tak by gra sprawiała przyjemność niezależnie od umiejętności (cóż to bowiem za zabawa, gdy komputer sto razy z rzędu nie daje szans żywemu przeciwnikowi?). Dopiero wiele lat – i wielu sfrustrowanych graczy – później ta zdawałoby się oczywista zasada dotarła do profesjonalnych twórców gier.

Po kółku i krzyżyku na XYZ oraz Marienbadzie zostały nam, niestety, tylko wspomnienia. Pierwszy polski komputer wiele lat temu rozebrano na części, a jedyny egzemplarz Odry 1003 (nieaktywny) przechowywany jest w Muzeum Techniki w Warszawie. Nigdy już nie zobaczymy tych gier na własne oczy.

Idź do oryginalnego materiału