Awaria – recenzja gry. Gorące truposzki w twojej okolicy

2 dni temu

Twórca Helltakera wypuścił kolejną grę. Jaki harem zbieramy tym razem?

Witaj w zespole konserwacyjnym tuneli. jeżeli generatory zawiodą, Twoim zadaniem jest ich naprawienie. Sprawdź, co jest nie tak, wyprodukuj wszystkie niezbędne części i dostarcz je, gdzie trzeba. To proste. Po prostu trzymaj się z dala od wszystkiego, co losowo strzela iskrami elektryczności, pluje ogniem, rzuca ostrymi kawałkami złomu z dużą prędkością lub świeci złowrogim zielonym światłem.

– opis twórcy

Awaria to nowa darmówka od vanrippera. W przeciwieństwie jednak do swojego poprzednika, Helltakera, ta gra nie opiera się już na zagadkach logicznych. Oj nie, kochani, tym razem mamy do czynienia z czymś dużo bardziej upierdliwym. Bullet hell – oto, czym jest Awaria. Co więcej, żeby zdobyć komplet osiągnięć, trzeba ją przejść na najwyższym poziomie trudności. Dowiedziawszy się o tym, pomyślałam: okej, brzmi jak wyzwanie, ale przecież nie może być aż tak źle. No więc, jednak mogło. To cholerstwo było tak trudne, iż już na 9. z 12 poziomów szlag mnie jasny trafił, krew nagła zalała. A dalej robiło się tylko gorzej.

Fot. zrzut ekranu

Jak już zatem prawdopodobnie załapaliście, nie jest to tytuł dla wszystkich – a już szczególnie nie dla takich casuali jak ja. Zdecydowanie wolę produkcje, które przynoszą jednak więcej rozrywki niż frustracji. Tym niemniej jeżeli lubicie sobie trochę potryhardować, Awaria na pewno da Wam do tego pole. Co więcej, dla najwytrwalszych, którym uda się ją wymaksować, twórca przyszykował nagrodę w postaci artbooka i przepisu na babeczki rozdawane przez główną bohaterkę w grze. Miły gest, zwłaszcza iż normalnie za takie przywileje należy zapłacić.

Fabuła jest w Awarii dość pretekstowa, a żeby zrozumieć jej kontekst, należy przeczytać wspomnianego wcześniej artbooka. W telegraficznym skrócie, jesteśmy nowym pracownikiem konserwującym tunele, w których roi się od morderczych duchów. Zgłosiliśmy się do tego na ochotnika, czego nasza szefowa nie potrafi za bardzo zrozumieć. Niemniej jednak jako jedynej udaje nam się przeżyć więcej niż jedną zmianę, więc nikt nie narzeka na naszą obecność. No, może nie licząc Zmory, jednej z dusz grasujących po naszym sektorze. Tak się bowiem składa, iż po pokonaniu każdej przeciwniczki poprzez naprawienie osłabiającej je bariery, nasza bohaterka je… całuje. I jak cała reszta nie ma z tym najmniejszego problemu, tak Zmora akurat nie wydaje się szczególnie zachwycona.

Fot. materiały promocyjne (vanripper)

Dlaczego zgłosiliśmy się z własnej woli do tak ryzykownego zadania? Kim jest nasza szefowa i mieszkające w tunelach duchy? Co my adekwatnie mamy wspólnego ze Zmorą? Cóż, tego z samej rozgrywki się akurat nie dowiemy. jeżeli więc chcemy zrozumieć, o czym adekwatnie jest ta gra, musimy albo kupić sobie artbook za 45 złotych, albo zdobyć go po przejściu gry na hardzie, tak jak wcześniej wspomniałam. Bez tego ta historia nie ma większego sensu, a gra sprowadza się jedynie do rozdawania buziaków i babeczek całkiem uroczym duchom. Nie dostajemy tu opcji dialogowych do wyboru ani żadnego nadrzędnego celu, co uważam za lekki downgrade względem Helltakera. Tamtą grę przechodziłam głównie ze względu na interesujące rozmowy z demonicami właśnie. Trochę mi tego w Awarii brakowało.

Bohaterki też nie są tu tak interesujące, ale za to wciąż śliczne. Ponadto mają imiona słowiańskich demonów, a jako iż to ostatnimi czasy mój konik, automatycznie dodaję za nie mały plusik do oceny. Wprawdzie poza nazwą niczym innym tychże stworzeń nie przypominają, ale nic tam, i tak fajny smaczek. Podobnie zresztą jak symbol Welesa na ścianach w większości pomieszczeń, po których łazikujemy. Ogólnie klimat w całości gry działa bardzo fajnie; uważam go za jedną z mocniejszych stron tej produkcji, ale o tym pewnie napomknę jeszcze trochę później.

Fot. zrzut z gry

Wracając natomiast do postaci. Oprócz wspomnianej już Zmory, do zgrai duchów należą także Cutwire 1 i 2, Nikita oraz Dr Striga (bądź Strzyga, w jednym miejscu autorowi przemyciła się też polska wersja). Większą dozę informacji o nich otrzymujemy, raz jeszcze, w artbooku, aczkolwiek pewien zarys mamy także w dialogach. Zmora to opryskliwa okularnica; Nikita – ponadprzeciętnie wysoka muscle mommy, Cutwire 2 – nieśmiała niemowa, a Cutwire 1… no, ona po prostu jest. Dr Striga z kolei to duch wysokiej klasy, któremu wiecznie brakuje atencji. Teoretycznie w ogóle nie powinno jej być w naszym sektorze, wśliznęła się tu wbrew umowie z naszą szefową. Normalnie siedzi w specjalnie wydzielonym obszarze wraz z kilkoma innymi duszami, na tyle silnymi, iż jedynie wcześniej wspomniana przełożona może mieć z nimi styczność. Najbardziej z nich wszystkich polubiłam chyba Nikitę, choć pewnie głównie ze względów estetycznych. Uwielbiam silne laski z krótkimi włosami.

Dość już jednak o warstwie fabularnej (jak na coś tak mało rozbudowanego, strasznie się o niej rozgadałam). Mechanika. To też jest całkiem proste, ale w tym przypadku akurat liczę to na plus. W grze używa się adekwatnie tylko kilku przycisków – WASD lub strzałek do poruszania się, entera do interakcji i od czasu do czasu spacji jako dash. Naszym zadaniem jest bieganie między psującymi się generatorami i naprawianie ich odpowiednimi częściami pozbieranymi na mapie, jednocześnie nie dając się trafić atakującym nas duchom. Sam gameplay, o ile nie doprowadzał mnie do szału poziomem trudności, był naprawdę płynny i przyjemny. Nauczenie się, jak co działa, zajmuje dosłownie kilka sekund, a dalej już leci się na żywioł. Za zaprojektowanie go w tak intuicyjny sposób również z pewnością należy się deko uznania.

Fot. zrzut z gry

Znacznie więcej niż deko uznania należy się także za warstwę audiowizualną, mającą gigantyczny wkład we wcześniej już wspomniany klimat produkcji. Vanripper ma przepiękny, charakterystyczny styl rysunku, którym kupił mnie już za czasów Helltakera, a którego ponowny popis otrzymujemy w Awarii. Gra wygląda fantastycznie, a jako iż uderza w zestawienie czerń-neonowa zieleń (no i fiolet oczywiście), to podoba mi się jeszcze bardziej. Ścieżka dźwiękowa natomiast wpada w ucho i doskonale pasuje do całej reszty. Chyba to właśnie ten aspekt gry uważam za jej najmocniejszą stronę. choćby jeśli, tak jak ja, nawściekacie się przy niej jak głupi, to przynajmniej popatrzycie i posłuchacie sobie w międzyczasie trochę ładnych rzeczy.

Awaria to dobra, ale przy tym cholernie trudna gierka. Fabuła jest tutaj co najwyżej szczątkowa, aczkolwiek płynny gameplay, świetna oprawa graficzna i wpadający w ucho soundtrack gładko to nadrabiają. Chociaż mimo wszystko wciąż wolę poprzednią produkcję vanrippera, tę też zdecydowanie warto sprawdzić – o ile lubicie duże wyzwania, oczywiście. A, no i jeszcze plusik za słowiańskie motywy. O tym również nie można zapominać.


Fot. główna: materiały promocyjne (vanripper)

Idź do oryginalnego materiału