Od ostatniej odsłony Diablo zakończonej numerem III minęło przeszło jedenaście lat. Tyle twórcy kazali nam czekać na pełnoprawną kontynuację. Pamiętam tą euforię na Blizzconie 2019, gdy zostało zapowiedziane Diablo IV. Już wtedy można było samemu doświadczyć rozgrywki podczas ogrywania dema! To właśnie tamtego dnia zdałem sobie sprawę, iż jest to tytuł, na który czekałem. Czy twórcom udało się stworzyć grę idealną? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji, po spędzeniu z grą kilkuset godzin.
Podążaliśmy na wschód, zawsze na wschód…
Pierwsze, co uderzyło mnie już podczas ogrywania ostatnich beta testów, to iż twórcy ogromny nacisk postawili na fabułę gry oraz jej “filmowość”. Rozgrywka podzielona została na 6 aktów oraz epilog. Z czego od początku jako gracz mamy dostępne 3 akty w ramach otwartego świata. Pozostałe dwa akty są dostępne po zakończeniu tych pierwszych. W grze wcielamy się w jednego z 5 bohaterów (Druid, Nekromanta, Czarodziej, Barbarzyńca, Łotr). Który to podczas prologu trafia do wioski, gdzie czczona jest Lilith – główna antagonistka. Zostajemy tam nakarmieni jej krwią, dzięki czemu nasza postać doznaje pewnego rodzaju wizji przeszłości związanych z Lilith. W trakcie wątku fabularnego w pogoni za Matką Sanktuarium przemierzać będziemy krainy takie jak:
- Strzaskane Szczyty;
- Scoslglen;
- Suche Stepy;
- Hawezar;
- Kedżystan;
- Piekło.
Każdą z nich cechuje inny klimat. Raz jest to skuta lodem kraina, innym zaś pustynia czy też bujny druidzki las, sprawiając, iż czułem się “jak w domu”. Ponownie wkraczając w lokacje znane nie tylko z poprzednich odsłon serii, ale również z książek. Celowo nie opisuję tutaj za dużo fabuły, bo uważam, iż jest to coś, co każdy kto sięga po grę powinien doświadczyć sam.
Natomiast coś, o czym chciałbym tutaj wspomnieć, to zadania poboczne, których nie brakuje. Większość z nich, pomimo tego, iż konstrukcja zwykle opierała się o tak zwane fetch questy. To sprawiła, iż w pewnym momencie ogrywając Diablo IV, złapałem się na tym, iż głównie robię zadania poboczne, zamiast wątku głównego. Działo się tak, ponieważ wręcz ociekały one klimatem, za co twórcom należy się medal. Była to miła zmiana po Diablo III, które mi osobiście się podobało, ale klimatu w nim mimo wszystko brakowało.
O taki otwarty świat w Diablo IV nic nie robiłem
Zdaje sobie sprawę z tego, iż pewne elementy rozgrywki w najnowszym Diablo związane z otwartym światem wymagają jeszcze dopracowania. Natomiast ogólnie rzecz biorąc bawię się w nim świetnie. Od czasów rozpoczęcia przygody w World of Warcraft zawsze chciałem, aby moja ulubiona marka poszła choć trochę w kierunku WoWa i w końcu się doczekałem. prawdopodobnie teraz zastanawiacie się, dlaczego miałem takie oczekiwania wobec hack’n’slasha, jakim bez wątpienia jest Diablo. Powód jest prozaicznie prosty. Otóż chodzi tutaj w dużej mierze o immersję i poczucie, iż jest się częścią świata, a nie tylko lobby na battlenet.
Oczywiście wiążą się z tym pewne kompromisy, takie jak chociażby skalowanie poziomów przeciwników, czy też brak proceduralnie generowanego świata. Ale osobiście nie mam z tym jakiegoś większego problemu. Zwłaszcza, iż to pierwsze za sprawą przedmiotów można pominąć, a drugie zaś można wykorzystać w lochach,o których więcej napiszę później. Zdaje sobie sprawę, iż dla części z Was może to być coś “co zabiło” serię. Natomiast czasy się zmieniają, a wraz z nimi zmieniają się również sami gracze i ich oczekiwania. Osobiście nazwałbym to ewolucją serii.
Jednym z problemów, jaki mam z otwartym światem. To “gęstość” przeciwników w otwartym świecie, która to moim zdaniem jest zbyt mała. Oczywiście, nie mówię tutaj o przemierzaniu otwartego świata “traktem”. Ale choćby gdy z owej ścieżki zboczymy, to tych przeciwników momentami jest jak na lekarstwo. Nie mniej, liczę na to, iż Diablo IV wraz z kolejnymi sezonami i dodatkami poprawią ten i inne problemy związane z otwartym światem, jak np. jazda na koniu, która bywa irytująca. Zwłaszcza gdy poszukujemy znajdziek, rozsianych po świecie, będącymi kapliczkami LIlith, które to wzmacniają naszą postać w danej krainie.
Machnij mieczem, rzuć zaklęciem i przemień się w wilkołaka – wszystkie chwyty dozwolone w Diablo IV
Było o fabule, było o otwartym świecie, to czas opowiedzieć nieco o endgame i mechanikach z nim związanych.
Drzewo szeptów
Zacznijmy zatem od początku. Po ukończeniu głównego wątku fabularnego otrzymujemy zadanie od drzewa szeptów, polegające na wypełnieniu przysług. Jest to coś, co znamy choćby z poprzedniej odsłony serii Diablo. Gdyż jest to wypisz wymaluj adventure mode. Gdzie wykonujemy zadania polegające na zabiciu “x” przeciwników w danej strefie, znalezieniu trupa czy wyczyszczenia konkretnego lochu. Po zebraniu 10 przysług wracamy do drzewa po nagrodę, którą jest jeden z 3 worków z danym interesującym nas asortymentem.
[See image gallery at pograne.eu]Piekielne przypływy – minimalny poziom świata: koszmar (III), udręka (IV)
Jeśli miałbym wskazać aktywność która może wywoływać tak zwane FOMO (ang. fear of missing out), to jest nim Hell Tides (Piekielne przypływy). To dlatego, iż tylko w trakcie tego wydarzenia w świecie Sanktuarium możemy zdobyć specjalny materiał rzemieślniczy pozwalający na maksymalne ulepszanie przedmiotów legendarnych. W momencie pisania recenzji nie ma chyba w sieci rzetelnego źródła, wskazującego o której godzinie pojawią się wspomniane przypływy.
Sam event polega na zabijaniu przeciwników oraz zbieraniu z nich specjalnej waluty, która pozwala nam otwierać Udręczone Skrzynie, zwane inaczej Udręczonym Darem Tajemnic. Koszty otwarcia nowych skrzyń wahają się od 75 do 250 jednostek Wynaturzonego Popiołu. Jak prawdopodobnie się domyślacie im większy koszt, tym lepsza nagroda. Diabeł jednak tkwi w szczegółach i aby nie było za łatwo, to jeżeli zginiemy podczas piekielnych przypływów, to tracimy 50% posiadanego popiołu. Sam event zaś trwa około 40 minut.
[See image gallery at pograne.eu]