Elden Ring: Nightreign – wrażenia z testów sieciowych. Jest potencjał!

4 tygodni temu

Zawsze ubolewałem nad problematycznym rozwiązaniem wspólnego grania w tytuły FromSoftware. Dlatego gdy zapowiedziano Elden Ring Nightreign jako grę głównie skupiającą się na kooperacji, moje zainteresowanie nią mocno wzrosło. Nie szukałem jednak innych informacji, zatem do testów sieciowych wchodziłem zarówno bez oczekiwań, jak i nie wiedząc, czego się spodziewać. Okazało się to źródłem kilku zaskoczeń, ale muszę przyznać, iż pomimo pewnych kontrowersyjnych rozwiązań pomysł na ten spin-off przypadł mi do gustu. Czy jednak spodoba się on pozostałym graczom?

Kooperacyjny Elden Ring

W przeciwieństwie do klasycznych produkcji z tego gatunku tutaj rozgrywka wymaga towarzyszy. W pojedynkę można co najwyżej pozwiedzać bazę wypadową oraz zapoznać się z czterema dostępnymi klasami postaci. Tak, to pierwsza duża zmiana – dostajemy cztery gotowe postacie, którymi ruszamy w bój, a możliwości ich dostosowania pod swoje potrzeby są niewielkie. Dlatego ważna będzie tutaj kooperacja między graczami.

Guardian to typowy tank, skupiający na sobie uwagę przeciwników. Wylder to wojownik odpowiedzialny za zadawanie obrażeń. Duchess to zwinna i szybka szermierka, a Recluse to skupiającą się na magii i potężnych zaklęciach wiedźma. W teren nie mogą wybrać się dwie takie same postacie, więc prędzej czy później trzeba będzie zaznajomić się z większością z nich, żeby móc dopasować się do wymagań drużyny. Jak wspomniałem, kooperacja to klucz do sukcesu, a biegając w pojedynkę, wiele nie zdziałamy.

Powiew świeżości w gatunku?

Elden Ring Nightreign to interesujący projekt pod względem założeń. Choć sama rozgrywka – sterowanie, walka i tym podobne – są znajome, tak reszta wymaga zmiany podejścia. Drużyna na mapie zaczyna na najniższym poziomie, mając żenująco niski poziom zdrowia, skupienia i wytrzymałości. Pokonując przeciwników, rozwijamy się, zwiększając nasze statystyki w ustalonym z góry porządku. Na dodatek sprzętu lepszego, niż domyślny, musimy szukać leżącego gdzieś w terenie, a po zakończeniu rozgrywki on przepada. Trzeba się jednak spieszyć. Prędzej czy później nadciągnie deszcz, redukujący nasze punkty zdrowia, który zagoni nas w rejon, gdzie czeka nas starcie z bossem. Pokonanie go oznacza przetrwanie dnia i możliwość dalszej eksploracji mapy, w tym odszukanie głównego celu naszej wyprawy. jeżeli przegramy, cóż… wracamy do bazy i zaczynamy zabawę od początku. Plus jest taki, iż po każdej wyprawie wracamy z kilkoma przedmiotami, którymi można później wzmocnić swoje postacie.

Przeczytaj także

Elden Ring Nightreign z trzema wariantami w Polsce

W ten sposób Elden Ring otrzymał elementy gry roguelike, z domieszką mechanik znanych z extraction shooterów, a choćby i battle royale. Jest to na pewno nietuzinkowy pomysł i nie jestem pewny, czy aby nie jest to przypadkiem pierwszy taki przypadek wśród gier soulso-podobnych. Może to się okazać największą siłą Nightreign, ale też i najbardziej kontrowersyjnym punktem, mogącym wywołać wielkie oburzenie graczy. Bo choć mechanicznie produkcja bardzo przypomina podstawowego Elden Ringa, tak gra się w ten twór zupełnie inaczej. Przede wszystkim naszym nieodłącznym towarzyszem jest tutaj pośpiech.

Walka z mobami, bossami… i czasem

Trzeba gwałtownie szukać sprzętu, pokonywać moby, by stać się silniejszym, może zetrzeć się z jakimś opcjonalnym bossem, bo inaczej do walki z tym głównym będziemy zdecydowanie nieprzygotowani. Nie możemy też poruszać się po mapie wedle własnego widzimisię, tylko wypada skoordynować się z drużyną. Walki z wielkimi przeciwnikami potrafią być o wiele łatwiejsze w grupie. Choć żeby nie było za lekko, bossowie mają tendencję do przywoływania masy dodatkowych przeciwników. Na szczęście bycie pokonanym nie oznacza od razu końca gry. Członkowie drużyny mogą nas podnieść, a jeżeli choć jedno z nas jest przez cały czas przy życiu, pozostali wrócą niedaleko, choć z obniżonym poziomem postaci. Więc z jednej strony jest łatwiej, ale ER nie stał się nagle prościutką grą. Co to, to nie.

Po testach sieciowych ciężko wypowiadać się więcej na temat samego projektu gry. Rozgrywka dostępna była zaledwie w kilku trzygodzinnych oknach czasowych, co nie dawało wiele wglądu w późniejszą część zabawy. Jednak na tyle, co udało mi się zagrać, osobiście strasznie mi nowa formuła przypadła do gustu. Wydaje mi się ona jednocześnie na tyle podobna do klasyki gatunku, żeby odczuwać tę samą przyjemność z pokonywania przeciwności, a na tyle inna, by nie być tylko i wyłącznie kolejnymi soulsami. Jak jednak na gry z trybem sieciowym przystało, bardzo wiele zależy tutaj od naszych towarzyszy. Dobrani z przypadku gracze mogą okazać się wirtuozami szermierki, albo absolutnie bezmózgimi troglodytami, dlatego dla własnego zdrowia psychicznego najlepiej byłoby w Elden Ring Nightreign grać ze znajomymi.

Elden Ring: Nightreign może być hitem

Na korzyść produkcji może także świadczyć jej cena. U nas ta pozycja ma kosztować 169 złotych w dniu premiery, więc niemal dwa razy mniej od tego, do czego przyzwyczaiły nas współcześnie gry kluczowych wydawnictw. Jestem przekonany, iż mając dedykowaną ekipę do zabawy, rozgrywka będzie fantastyczna. Jednocześnie dla graczy solo może to okazać się niesamowitym niewypałem. Nie jestem pewny, czy Nightreign pozwoli na wycieczki bez towarzyszy w teren – nie zdążyłem tego niestety sprawdzić – ale widać, iż ten tytuł nie jest projektowany pod taki rodzaj zabawy. Przyszłość pokaże, czy ludziom to się spodoba, choć sam jestem optymistycznie nastawiony do tego spin-offu. Te kilka godzin, kiedy udało mi się pograć, bawiłem się wyśmienicie.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Idź do oryginalnego materiału