Witajcie w kolejnej odsłonie Obchodu tygodnia. Mamy okropne upały, ale jakoś żyjemy. No i odwiedziliśmy pole bitwy pod Grunwaldem.
Dość, mam naprawdę dość tych afrykańskich upałów. Dzisiejszy dzień, czyli niedzielę spędziłem odpoczywając po bardzo intensywnej wycieczce. Gdzie byłem? Pod Grunwaldem. Moje impresje z wycieczki znajdziecie poniżej. A co z graniem? Powróciłem do Final Fantasy XVI, ale dziś jest tak gorąco, iż chyba nie zmuszę się do włączenia konsoli. No dobra czas na Grunwald. Poniżej moje wynurzenia z sobotniej wycieczki oraz materiał wideo.
Uff zmęczony jak dziki dzik wróciłem z pól Grunwaldu. Wyruszyłem po 9, a dotarłem po 11. Wychodzę z samochodu na „prywatnym parkingu” (czytaj zwykłym polu) pobliskiego chłopa-przedsiębiorcy, miła pani chłopowa ;) kasuje ode mnie 20 zeta i podkreśla „to za 24 godziny!” Nie, żebym wytrzymał tyle, ale dwie dyszki za całą dobę? Taniocha!
Ruszam świńskim truchtem w stronę MIEJSCA BITWY. Z nieba leje się żar, a słońce wali mnie w kark niczym młot Thora. Mijam masę ludzi (według pani z telewizora pod G było kilkadziesiąt tysięcy ludzi… no chyba przesada… albo się dziennikarz pomylił.) Tak, czy owak TŁUM koszmarny.
Inscenizacja bitewki o 15 więc cóż tu robić przez ponad TRZY godziny? Zerknąłem do namiotów, gdzie entuzjaści-rekonstruktorzy rozkładali swoje dobra. Były zbroje, miecze… także na sprzedaż. Wybrałem sobie zacnego półtoraka i już, już poczułem się prawie jak Maćko z Bogdańca. Wyciągam portfel i pytam „ile”. Padła odpowiedź: „za ten tysiąc złotych„. Portfel wrócił do kieszeni, a mieczysko na stojaczek. Choć teraz w sumie żałuję, iż nie kupiłem (fun fact – można było płacić kartą!).
Ostatecznie nie kupiłem mieczyska. Mówi się trudno. Ruszyłem dalej przedzierając się przez tłum. Mniej więcej co kwadrans słychać syrenę karetek pogotowia, które pojawiają się co chwila bo… LUDZIE MDLEJĄ z upału. Na ogół małe dzieci/młodzież. Boże, jaka ta młodzież dziś delikatna! Ja mimo 30 stopni czuję się jak „młody Bóg”… przynajmniej na razie…
Żwawo ruszam dalej, płynę z tłumem i powoli szukam wzrokiem czegoś zimnego do picia. Jak wiadomo ZACNYM rycerskim napitkiem jest różnokolorowe slushie – ustawiam się wieć w o-g-r-o-m-n-e-j kolejce i czekam w je*aniutkim słońcu na moją kolej. Zaszalałem, dałem 10 zeta i kazałem zmieszać czerwony, żółty i niebieski! Ach zimny, chemiczny smakołyk cudnie zwilżył gardziołko, a ja ruszyłem dalej.
Wałęsam się po tym ugorze, bo inaczej tego nazwać nie można, lawiruję między parasolami „Warki”, docieram do miejsca gdzie stoją jakieś wojskowe wozy, czołgi i haubice samobieżne. Ani chybi sprzęt rodem z Bitwy pod Grunwaldem. Ale co to? w cieniu tego zabójczego sprzętu LEŻĄ POKOTEM Harcerze i Harcerki. Zmordowani jak diabli, czerwoni na twarzy. Część z nich polewa się wodą, a niektórych – słaniających się na nogach – koledzy, lub żołnierze odprowadzają do pobliskich karetek pogotowia. prawdopodobnie latali po tym Grunwaldzie od samiuteńkiego rana więc się nie dziwię – współczuję.
Czasem mijają mnie jacyś ludzie z grup rekonstrukcyjnych (i to w sumie najciekawsze co do tej pory tam widziałem). Była także grupa Szkotów, którzy najwyraźniej ŹLE się czuli w upale, bo słaniali się jak muchy w smole.
W okolicach godziny 13:30 poczułem głód i miałem już dość przebywania na słońcu w szczerym polu. Co można zjeść? No przecież JEST dostępne zacne rycerskie JADŁO – kebaby, szaszłyki i kiełbaski. Znowu stanąłem w kolejce i po pi razy oko 30 minutach dopchałem się i zakupiłem rycerski przysmak czyli kiełbasiastą z ziemniorkami (ha ha ha) a do tego butelka wody i Tymbark – bo były z lodówki, a picie które miałem w plecaczku już było ciepłe. Niestety ROZSIERDZIŁEM się nie na żarty, bo te lodówki zdaje się w ogóle NIE działały i napoje były ciepławe! Kiełbasa była… no jak kiełbasa.
Co mnie jeszcze rozsierdziło? Kucyki… nie kucyki PONY, ale takie biedne, smutne które SK***syny jakiejś PROWADZAŁY po tych grunwaldzkich polach w PEŁNYM pieprzonym słońcu a na ich małych grzbietach jeździły sobie (zapewne za dukaty z 500 plus od mamusi&tatusia) jacyś gówniarze. Obejrzałem też coś na kształt turnieju, gdzie się ludziska okładali w zbrojach. W tym upale – szanuję!
W końcu zaczęli się zbierać rycerze na walną bitwę. Najpierw przeszli wspaniali rycerze Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, którzy niestety mają u nas CZARNY PIJAR.
Potem przeszli nasi – też wyglądali zacnie i byłoby fajnie, gdyby z tłumu ktoś nie zaczął ryczeć „Pooolskaa, białoo-czerwoooni”. No wiecie tym wkurzającym, burackim rykiem kibicowskim. Boże jak ja tego nienawidzę!
Ruszyłem w stronę bitwy. Byłem już trochę zmęczony. Zresztą jak widziałem ludzie obok mnie też już ledwo dawali radę. Jakieś dzieci płakały, jakaś żona darła się na męża, iż zaraz padnie plackiem. Były też psy… to bardzo fajnie brać pieski na taki upał, w tłum i w ogóle.
Stałem daleko… coś tam słyszałem, coś tam widziałem. Spalono jakieś sioło, jacyś „rycerze na koniach” pojeździli tu i tam. Dotrwałem do momentu „dwóch nagich mieczy” i to już był kres mojej wytrzymałości. Już i tak byłem z siebie dumny, iż nie zemdlałem i relatywnie czułem się całkiem nieźle, ale ponad 3 godziny w prażącym słońcu już się trochę dawały we znaki. Ruszyłem w stronę parkingu, odpaliłem klimatyzację na fulla i ruszyłem do domu.
Po drodze zajechałem na zakupy do sklepu DINO, gdzie powaliły mnie NISKIE ceny!
Wnioski z wycieczki? Było… fajnie(?) i tak i nie… MÓJ BOŻE dlaczego to jest taka AMATORSZCZYZNA? Wielki szacunek dla „grup rekonstrukcyjnych” to na ich barkach leży cały ciężar tej imprezy. Tak to przynajmniej wygląda! Gdzie jakieś telebimy? Czy państwo i ekhem „obecnie rządzący”, którzy tak lubuje się w bogoojczyźnianych klimatach nie mogli sypnąć groszem na taką imprezę? Bo jak na dłoni widać, iż tego nie zrobili. To jest po prostu skandal!