Do Scars Above siadałem, nie mając żadnych oczekiwań, ani specjalnie nie wiedząc nawet, do jakiego gatunku tytuł ten należy. Miałem jakieś niejasne przeświadczenie o tym, iż ma to coś wspólnego z science fiction, ale w tym miejscu kończyła się moja cała wiedza o nim. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ uważam, iż dzięki temu dałem się pozytywnie zaskoczyć. Nie mam tutaj na myśli, iż to zła gra, bo jest wręcz odwrotnie. To po prostu produkcja jednocześnie dość nietypowa, choć złożona z bardzo powszechnych i popularnych elementów. Z tego powodu wierne oddanie jej charakteru na papierze jest cholernie trudne, bo z automatu słysząc pewne hasła, próbujemy grę szufladkować.
Nie inaczej zresztą miałem tuż po rozpoczęciu zabawy. W pierwszej chwili pomyślałem, iż bardzo mi to przypomina pierwszego Mass Effecta zarówno stylistyką, jak i klimatem. To od razu narzuciło mi pewne oczekiwania, które gwałtownie okazały się błędne. Chwilę później, po poznaniu mechaniki walki i pierwszym starciu z bossem byłem przekonany, iż to taki strzelany soulslike. Coś jak bardziej “sajfajowy” Remnant From the Ashes, ale to także nie jest dobrym porównaniem. To dlatego, iż Scars Above, owszem, czerpie inspiracje z obu tych gier (a choćby tuzina innych), ale jednocześnie nie kopiuje ich w bezmyślny sposób. I to w zasadzie całkiem niezłe podsumowanie każdego aspektu tego tytułu.
Scars Above fabułą stoi
Wchodzimy tutaj w buty Kate Ward, członkini specjalnego oddziału naukowców z Sentient Contact Assessment and Response (SCAR). Ich zadaniem było zbadanie tajemniczego metahedronu, pozaziemskiego obiektu, który pojawił się w pobliżu Ziemi. Niestety, w wyniku nieszczęśliwego wypadku (ale czy aby na pewno?) statek zostaje rozniesiony na strzępy, my lądujemy na odległej planecie, a po załodze nie ma żadnego śladu. Jednak protagonistka, której nie można odmówić determinacji, zamiast się poddać, postanawia wyjaśnić wszystko to, co jej się przydarzyło. Sama jedna rusza w głąb tajemniczej planety, gdzie pozornie wszystko zdaje się istnieć tylko po to, by dybać na jej życie.
Historia Scars Above to zdecydowanie mocna strona gry. Z początku każda kolejna minuta spędzona we wrogim świecie przynosi tylko nowe pytania, co może nieco mieszać i plątać. Jednak Kate to przede wszystkim kobieta nauki, nie wojowniczka. Dlatego sporą część gry będziemy skanować nowe stworzenia i struktury, rozwiązywać dość proste łamigłówki i zbierać dane oraz surowce. Zostało to choćby ładnie wplecione w gameplay, przez co po przeskanowaniu pokonanego przeciwnika Kate zanotuje cechy i słabe punkty potwora. W niektórych przypadkach z kolei, aby zrozumieć, co należy robić dalej, trzeba w podobny sposób zbadać niektóre miejsca i struktury, a następnie pozwolić naszej postaci wyciągnąć odpowiednie wnioski na podstawie materiału dowodowego. Choć może to brzmieć nieco przytłaczająco, w praktyce zwykle sprowadza się to tylko do małej minigry ze skanowaniem elementów czy też po prostu przytrzymania przycisku skanowania.
To, co Tygryski lubią najbardziej
Świat, na który trafiliśmy razem z Kate Ward, jest pełen niebezpiecznych stworzeń. Ogromną część gry spędzimy właśnie na walce z nimi. Z początku mamy do dyspozycji tylko futurystyczną maczetę, ale po chwili będziemy dzierżyć już coś w rodzaju wyrzutni błyskawic. Oręż w Scars Above opiera się o żywioły, tak więc obok prądu niedługo będziemy strzelać także ogniem, lodem, a wreszcie choćby i kwasem. Każdy przeciwnik ma jakieś słabości i możemy wykorzystywać otoczenie oraz reakcje chemiczne, aby skuteczniej się ich pozbywać. Przykładowo, mokry przeciwnik będzie bardziej podatny na obrażenia od prądu czy lodu. Włochate stwory będą łatwopalne, lód pod wrogiem da się roztopić, aby niemilec zaliczył bardzo zimną kąpiel. Podobnie pancerz i metalowe elementy skuteczniej będzie roztopić kwasem. Zresztą celowanie w czułe punkty jest niejako koniecznością, bo nie zawsze będziemy dysponować odpowiednim zapasem amunicji. Spryt przede wszystkim!
Z czasem dochodzą do tego jeszcze gadżety, które nasza bohaterka skonstruuje z tego, co znajdzie na planecie. Przydatna tarcza, która pozwoli przetrwać kilka ciosów więcej, granat grawitacyjny, spowalniający przeciwników, czy holograficzny wabik to tylko niektóre z nich. Te gadżety zdecydowanie uratują nam tyłek nie raz i nie dwa. W późniejszych etapach gry zresztą, po odpowiednim rozwinięciu naszej postaci, walka będzie nieporównywalnie łatwiejsza – choć przez cały czas wymagająca nieco wysiłku – niż na początku. Gra jednak nie zawodzi. Pomimo tego, iż Kate z czasem staje się naprawdę imponującą wojowniczką, tak wroga planeta rzuca na nas coraz to groźniejszych przeciwników. Pod tym względem zresztą gra również trzyma poziom i różnorodnych wrogich bestii będzie naprawdę wiele. Wszystkie też wymagać będą innego podejścia do walki. Wymusza to skupienie i dobieranie odpowiednich narzędzi do starć. Strzelanie do wszystkiego na pałę skończy się bez wątpienia wyczerpaniem amunicji i zgonem.
Nie tak trudno, jak mogłoby się wydawać
Zgony jednak nie są tutaj bardzo bolesne. Czerpiąc inspirację z gier From Software w Scars Above rozmieszczono całkiem sporo monolitów. Służą one jako punkty kontrolne, od których wznowimy grę po zgonie. Podobnie zresztą odrodzą się wtedy wszyscy przeciwnicy. Same monolity nie są porozstawiane zbyt daleko od siebie. Dodatkowo po śmierci nie tracimy żadnych surowców, więc nie ma powodu, aby bać się walki. Niemniej, w przypadku Scars Above cała ta mechanika ma bardzo dobre uzasadnienie fabularne, którego odkrycie ma najważniejsze znaczenie dla historii gry. Nie mogę też powiedzieć, żebym przesadnie często musiał odradzać się w punktach kontrolnych. Na średnim poziomie trudności zginąłem zaledwie parę razy, spokojnie dałoby się je zliczyć na palcach obu rąk u nieostrożnego stolarza.
Kilka szpecących blizn
Dla zachowania równowagi przydałoby się opisać też kilka wad. Wbrew mojemu entuzjazmowi, Scars Above nie jest od nich wolne. Najbardziej w oczy rzuca się strona wizualna gry. Owszem, widoczki potrafią być bardzo ładne, a design przeciwników intrygująco-przerażający. Natomiast technologicznie nie porywa. Na najwyższych ustawieniach graficznych i w rozdzielczości 1080p wygląda momentami niczym gra z początków poprzedniej generacji. Na szczęście problem leży głównie w nieco plastikowych modelach postaci i projekcie lokacji. Do tego niektóre animacje momentami mogą wyglądać nieco drewnianie. Zwłaszcza kiedy sprintując zeskakujemy z niskiego klifu i Kate zdaje się wtedy przez chwilę ignorować grawitację. W dodatku, choć w trakcie rozgrywki nie doświadczyłem żadnych spadków płynności, tak podczas przerywników filmowych, z nieznanego mi powodu, gra potrafiła bardzo nieładnie przyklatkować!
Wspomniany wcześniej projekt lokacji też nieco zawodzi, gdyż zawsze mamy jedną, słuszną ścieżkę, która poprowadzi nas ku fabule. Owszem, wszędzie jest pełno odnóg i skrzyżowań, ale są one bardzo krótkie. Służą zresztą tylko i wyłącznie ukryciu niektórych znajdziek, wykorzystywanych do wykupowania umiejętności. W późniejszych etapach gry miałem też wrażenie, iż twórcom zabrakło trochę gry, aby zmieścić w niej wszystkie pomysły na gadżety i bronie. Podczas ostatnich dwóch godzin odnalazłem tyle dodatków i bajerów, ile wcześniej zdobyłem przez połowę czasu zabawy. Momentami kuleje też trochę tempo gry. Początek jest boleśnie wręcz wolny, później za to mocno przyspiesza. Od mniej więcej połowy doskonale trzyma w napięciu tylko po to, aby tuż przed samym finałem mocno zwolnić.
Uczta dla uszu
Za to oprawa dźwiękowo-muzyczna jest niemal doskonała. Odgłosy docierające do nas od otoczenia są odpowiednio obce i tworzą aurę planety nieprzyjaznej i niebezpiecznej. Przeciwnicy brzmią groźnie i drapieżnie. Muzyka rewelacyjnie buduje klimat, uspokajając, gdy trzeba nieco odsapnąć, a trzymając w napięciu, o ile zajdzie taka konieczność. Tutaj zresztą miałem znowu wrażenie, iż w lokacjach związanych z obcą cywilizacją utwory mocno przypominały mi ścieżkę dźwiękową z mojego ukochanego Mass Effecta.
Dodatkowo, choć gry aktorskiej nie ma tu zbyt wiele, za trzy główne role zdecydowanie należą się pochwały! Erin Yvette, która wcieliła się w Kate, jest po prostu genialna. Z niesamowitą precyzją oddaje stany emocjonalne, w których znajduje się bohaterka. Niezależnie od tego, czy Kate jest przerażona, zaskoczona czy odczuwa ulgę, Yvette wykonuje fantastyczną robotę. Równie dobrze zresztą zagrała Kendra Hoffman, wcielająca się w Apparition. Rozmowy ich postaci sprawiają, iż zacząłem naprawdę angażować się w ich rozwijającą się na przestrzeni historii relację. Dave Pettitt, użyczający swojego głosu głównemu złolowi, także spisał się fenomenalnie i sprawił, iż robotyczna postać naprawdę brzmiała złowrogo.
Warto dać szansę Scars Above
Scars Above to żadną miarą nie jest tytuł rewolucyjny. W trakcie rozgrywki często da się zauważyć, iż nie była to produkcja z ogromnym budżetem. Tym bardziej jestem pozytywnie zaskoczony, ile rzeczy udało się tutaj zrobić dobrze. Przede wszystkim fabuła, ale także i sam gameplay potrafią naprawdę wciągnąć. Przyznam, iż ostatnie dwie godziny gry przechodziłem niemal z zapartym tchem i mocno się spieszyłem. Nie dlatego, iż chciałem to mieć już za sobą. Właśnie po to, aby jak najszybciej poznać zakończenie historii, która bardzo mnie zainteresowała. I owszem, przyznaję bez bicia, iż nie jest ona również niczym, czego nie widzielibyśmy wcześniej w tej czy innej formie, niemniej jest to kawał naprawdę świetnej historii. W połączeniu z przyjemną rozgrywką sprawia, iż Scars Above to nie tytuł z pogranicza dobrego średniaka a coś wyjątkowego. Warto dać tej produkcji szansę. Mocno trzymam kciuki za kontynuację. Bardzo chętnie wróciłbym do Kate Ward i odkrył jeszcze jedną tajemnicę, a może i choćby dwie.
Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Prime Matter.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.