Starfield: Shattered Space – recenzja (XSX). Strzaskany potencjał

2 godzin temu

Starfield bynajmniej nie zapisał się złotymi zgłoskami na kartach growej historii. Wprawdzie produkcja to wcale nie najgorsza i znaleźć w niej można było kilka niezłych pomysłów, ale po hucznie zapowiadanym, pierwszym nowym IP Bethesdy od niemalże dwudziestu lat wielu spodziewało się czegoś więcej. Ekipa Howarda ma jednak to do siebie, iż renomę swoich gier lubi i potrafi ratować poprzez dodatki, co udowodnili już przy okazji Far Harbor do Fallouta 4 czy szeregu wydanych rozszerzeń do niesławnego Fallouta 76. Liczyłem zatem, iż nadchodzące Shattered Space tchnie wiatr w żagle Starfielda.

W kosmosie nikt nie usłyszy twojego zawodu

Początek rozszerzenia faktycznie pozwolił mi uwierzyć, iż czeka mnie coś wyjątkowo dobrego. Otrzymujemy bowiem sygnał ratunkowy z orbitującej w pobliżu stacji kosmicznej. Kiedy jednak zapuszczamy się do jej wnętrza, gwałtownie orientujemy się, iż coś jest tu bardzo nie tak. Mniejsza choćby o trupy, bardziej niepokojące są pokrywające korytarze skupiska świecącej, błękitnej substancji, a także przeciwnicy tego samego koloru, zdolni w dodatku do nagłego znikania i pojawiania się w zupełnie innym miejscu. O ile jednak Shattered Space wita nas klimatem rodem z dobrego horroru s-f, o tyle dość prędko okazuje się, iż była to zaledwie howardowska podpucha, mająca na celu zdobycie naszej uwagi.

Wstęp do dodatku intryguje niepokojącym klimatem.

Zmyłka!

Cała reszta rozszerzenia to bowiem dość klasyczna Bethesda, aczkolwiek niedorastająca ich najlepszym historiom do pięt. Po kapitalnym wstępie trafiamy bowiem na Dazrę, planetę spoza Zasiedlonych Układów, zamieszkałą przez fanatyczny Ród Va’ruun, czczący Wielkiego Węża. Koncepcja fajna, ale całość opowieści skąpi niestety nie realizuje jego potencjału. Ot, mamy pomóc im w uratowaniu ich lidera, który wraz z połową mieszkańców został pochłonięty przez katastrofę, zwaną Wirem. Wszystkiego tego dowiadujemy się już na samym początku, więc nie musicie obawiać się o spojlery, aczkolwiek, będąc szczerym, reszta dodatku nie ma zbyt wiele do zaoferowania.

Większość głównych zadań nie ma zbyt wiele wspólnego z tragedią, która dotknęła Dazrę. Zamiast tego jesteśmy chłopcem na posyłki dla rządzących stolicą rodów. Oni nie pomogą nam, póki my nie pomożemy im. Faktycznie znaleźć można w trakcie tych zadań okruszki informacji, rozbudowujące naszą wiedzę na temat Wiru, ale jest tego tak niewiele, iż w zasadzie równie dobrze mogłyby to być zadania poboczne. Tym zresztą również nie zachwycają i zwykle musimy albo oczyścić bazę przeciwnika, albo zebrać X rzeczy lub odwiedzić X lokacji. Zdarzają się ciekawsze misje, to prawda, ale stanowią niestety zdecydowaną mniejszość. Tyle dobrego, iż część z nich charakteryzuje się pewną dozą nieliniowości.

Dazra, choć w większości to kamieniste pustkowie, ma swoje momenty.

Kosmiczne pustkowie

Na plus należy natomiast zaliczyć samą konstrukcję dodatku, która zbliżona jest do tego, co znamy z poprzednich gier firmy. Całość akcji rozszerzenia, wyłączając tylko pierwszą misję, toczy się bowiem w pełni na powierzchni Dazry. W efekcie Shattered Space oferuje znacznie większą i nieproceduralnie generowaną mapę ze stolicą po jej środku i licznymi punktami zainteresowania dookoła. Starfield w końcu naprawdę stał się Falloutem w kosmosie. Zwłaszcza iż Dazra to kamienista i mało zaludniona planeta, pełna kraterów, gór i wąwozów. Nie zdziwcie się zatem, o ile poczujecie się, jakbyście ponownie przemierzali ruiny Waszyngtonu w Fallout 3. Aczkolwiek nie wiem, czy tytuł ten nie działał lepiej, bo Starfield choćby w trybie wydajności rżnie jak głupi.

Podobieństwa sięgają dalej i o ile doceniam możliwość dowolnego zwiedzania świata, to już monotonia niekończących się kamiennych krajobrazów bywa mocno męcząca i bynajmniej wcale nie pomaga bezustannie czerwone niebo, które może i wygląda na początku intrygująco, ale w dłuższej perspektywie zwyczajnie dobija. Pochwalić należy za to projekt konkretnych lokacji. Pustkowia może i są, cóż, puste, ale kiedy wejdziemy do miasta, już na samym progu powita nas widok brutalistycznej rzeźby, a dalej znajdziemy liczne zakamarki, do których warto zajrzeć, jak chociażby lokalny bar z widokiem na stolicę. Świetne wrażenie robi też wspomniany wcześniej Wir, który góruje nad Dazrą, skrywając w swoim wnętrzu pozostałości zniszczonej dzielnicy miasta.


Strzaskany potencjał

To jednak za mało, by móc z Shaterred Space czerpać frajdę. Rozgrywka, owszem, nie boli, kilka pomysłów okazuje się interesujących, a i o samym Rodzie Va’ruun chciałoby się dowiedzieć więcej, ale cóż z tego, iż najlepsze, co rozszerzenie to ma do zaoferowania, to prolog i zaskakująco widowiskowy finał. Bethesda po raz kolejny zmarnowała drzemiący w Starfieldzie potencjał i poważnie zaczynam obawiać się o nadchodzące The Elder Scrolls VI, bo o ile ma ono być równie miałkie, co Shattered Space, to ja chyba wolę pozostać przy TESO.

Przeczytaj także

Starfield – recenzja (XSX). Kosmiczne oczekiwania, niechybny zawód


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Bethesda Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup Starfield (XSX)


Idź do oryginalnego materiału