Dotarliśmy do tego momentu, w którym już choćby gry niezależne zaczynają zjadać swój własny ogon. Oczywiście, wciąż jest to gałąź branży o nieograniczonych przez udziałowców możliwościach i co roku w cyfrowych sklepach pojawia się przynajmniej kilka niezwykle świeżych produkcji, ale trudno nie zauważyć, iż wśród nich znajdziemy całą masę bliźniaczo wyglądających naśladowców. Toteż mój mózg wyłącza się, kiedy na ekranie widzę słowa „indie”, „pixel-art” i „roguelike” w bliskim sąsiedztwie. Na szczęście od czasu do czasu jakiś niesforny neuron aktywuje na moment moje zwoje mózgowe, pozwalając mi zauważyć taką perełkę, jak właśnie Streets of Rogue, choćby jeżeli ze sporym opóźnieniem.
Spis Treści
- Cel gry
- Rozgrywka
- Rozwój
- Technikalia
- Podsumowanie
Inspiracje z najróżniejszych stron
Ujmują już same inspiracje Matta Dabrowskiego, pośród których wymienił Fallouta, Grand Theft Auto 2, Deus Eksa, Messiah, The Binding of Isaac i Spelunky jako te główne. Na pozór przeczytaliście właśnie zbieraninę kompletnie różnych od siebie gier, ale wystarczy choć na moment spojrzeć na Streets of Rogue, by zacząć dostrzegać coraz to kolejne elementy, zaczerpnięte z wymienionych tytułów. Produkcja Dabrowskiego to bowiem obserwowana z lotu ptaka gra akcji z elementami RPG, osadzona w pseudootwartym świecie, którą – choć niektórzy mogą szyderczo uśmiechnąć się pod nosem – można by w zasadzie określić mianem immersive sima.
Cel jest prosty: zdetronizować burmistrza miasta, który swoją tyranią doprowadził między innymi do zakazu sprzedaży nuggetsów (ta, przaśnego humoru tu pod dostatkiem). Zanim jednak dorwiemy draba i odbierzemy mu jego stanowiący symbol władzy kapelutek, będziemy musieli przebrnąć przez pięć trzypiętrowych dzielnic tej dziwacznej, wertykalnej metropolii. Mamy tu do czynienia z „rogalem”, więc lokacje i misje do wykonania w nich są generowane losowo co rozgrywkę, toteż zamiast polegać na próbie wyuczenia się gry na pamięć, należy wykazać się kreatywnością.
Niech se żyje wolność! Wolność i swoboda!
Olbrzymią siłą Streets of Rogue jest bowiem swoboda, którą daje nam twórca. Zlecone misje to zwykle proste zadania pokroju wyeliminowania kogoś bądź zdobycia konkretnego przedmiotu. Cała frajda tkwi natomiast w licznych sposobach wykonania zadania. Po mapach możemy się dowolnie poruszać i nie goni nas czas, a do zebrania podczas rozgrywki dostajemy cały szereg pukawek i najdziwaczniejszych przedmiotów. Toteż nic nie stoi na przeszkodzie, by zamiast wbijać do strzeżonego budynku z gnatem w ręku, porozglądać się zamiast tego i uknuć jakiś szalony plan.
Ot, możemy chociażby zapukać do drzwi i podłożyć pod nie minę zbliżeniową, by cel, otwierając je, zaznał odrobiny rozrywki. Możemy też wpuścić do wentylacji truciznę, wybijając po cichu wszystkich w środku, lub – o ile nie chcemy brudzić sobie rąk – obezwładniający narkotyk, dzięki czemu przejdziemy obok strażników niepostrzeżeni. o ile z kolei macie w sobie żyłkę hakera, zhakujcie systemy obrony i napuśćcie je na swoich dotychczasowych panów. Albo uwolnijcie zombie z laboratorium, doprowadzając tym samym do apokalipsy. Ewentualnie odwróćcie uwagę wroga przy pomocy hologramu Wielkiej Stopy. Możliwości jest tutaj cała masa i odkrywanie ich sprawia niemałą satysfakcję. Każda dzielnica to przy tym nowe wyzwania, a na ostatnim z ich pięter zawsze dzieje się coś interesującego – pojawia się goniący nas robot z wyrzutnią rakiet albo z nieba spadają bomby. Swoją taktykę trzeba zatem cały czas zmieniać, więc i o nudę trudno.
Niech se żyje zabawa i dziewczyna młoda
Dodatkowe opcje odblokowują predefiniowane postacie, którymi możemy ruszyć do boju. Żołnierz rozpocznie z małym arsenałem na podorędziu, ale jaka w tym frajda, skoro możemy zagrać też jako kanibal, który leczy się poprzez jedzenie zwłok, albo shapeshifter, czyli mały, goły chłop, potrafiący przejmować kontrolę nad w zasadzie dowolnym NPC-em, zyskując tym samym dostęp do jego umiejętności czy możliwość wejścia na strzeżony teren. Bohaterów jest kilkudziesięciu, aczkolwiek cześć z nich należy najpierw odblokować, wykonując konkretną akcję w trakcie zabawy. Istnieje również możliwość stworzenia własnej postaci, również takiej maksymalnie przekokszonej, aczkolwiek wtedy gra blokuje dla niej zdobywanie achievementów.
Warto przy tym nadmienić, iż Streets of Rogue to „rogal” w wersji lite. Co za tym idzie, gra nie zmusza nas do każdorazowego zaczynania od zera. W trakcie gry zdobywamy służące za walutę nuggetsy, dzięki którym odblokujemy nowe przedmioty, którymi później zostaniemy wynagrodzeni za wykonane misje, a także cechy postaci, do zdobycia za wbicie kolejnego poziomu postaci. Zaliczenie konkretnej dzielnicy pięcioma różnymi bohaterami pozwoli nam natomiast na jej pominięcie. Mało tego, Streets of Rogue oferuje szereg modyfikatorów rozgrywki, które ułatwią ją lub utrudnią. Jedno życie to dla Was za mało, dorzućcie sobie dwa dodatkowe. Chcecie nieskończonej amunicji? Proszę bardzo! A może jednak potrzebujecie wyzwania? Zmniejszcie sobie pasek zdrowia lub przyśpieszcie tempo zabawy. Wybór jest Wasz, więc skrójcie sobie zabawę tak, byście czerpalni z niej jak największą frajdę.
Względnie ładnie, bardzo przejrzyście
Wizualnie fajerwerków nie ma. Ot, pixel-art jak każdy inny, ale przynajmniej dość schludny i przejrzysty. Raczej nie powinniście mieć problemu ze zidentyfikowaniem zbieranych postaci czy przedmiotów. Cieszy natomiast różnorodność map, bo zwiedzimy mamy tu i slumsy, i tereny leśne, a i bogatszych dzielnic, których mieszkańcy pływają w basenach za murami strzeżonych osiedli, także nie brakuje. Kapitalnie wypada także elektroniczna muzyka, bezustannie przygrywająca w tle i dodająca rozgrywce dynamiki, choćby jeżeli akurat tylko obchodzimy budynek dookoła, obmyślając plan. Poza tym pod względem technicznym trudno cokolwiek zarzucić. Psioczyć można na brak polskiej wersji językowej, ale w tego typu produkcji ma to marginalne znaczenie.
Nie pomyl gry
Streets of Rogue zdecydowanie warto dopisać do swojej listy życzeń. To „rogal” o niskim progu wejścia, dający graczom spore pole do eksperymentowania, a przy tym pozwalający na dostosowanie sobie gry do własnych preferencji i potrzeb. Świetnie sprawdzi się na kilka długich, zimowych wieczorów, skutecznie rozpędzając aurę melancholii nieprzewidywalną rozgrywką i przaśnym humorem. Kosztuje wprawdzie sporo jak na „indyczka”, ale na promocjach dorwać można go za grosze.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!