Walka z Backlogiem: The Elder Scrolls IV: Oblivion – Shivering Isles (XSX). Szaleństwo w okowach

2 dni temu

Ach, Sheogorath, najbardziej niestabilny ze wszystkich daedr, swoisty Joker świata The Elder Scrolls. Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z tą postacią w The Elder Scrolls V: Skyrim, byłem w niej absolutnie zakochany. Nic w sumie dziwnego, uczęszczałem wtedy jeszcze do gimnazjum, więc moje poczucie humoru perfekcyjnie rezonowało z „randomowością” księcia szaleństwa. Lata minęły, a ja się zmieniłem, więc i na Sheogoratha patrzę w tej chwili zgoła inaczej, z pewnym sentymentem, ale też dystansem. Przestępując prowadzący na Drżące Wyspy portal w dodatku Shivering Isles zawartym w The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered drżałem także ja, obawiając się, iż – podobnie jak jego wersja z The Elder Scrolls Online – raczej mnie on od siebie tym razem odrzuci.

Spis Treści

  • Status dodatku
  • Fabuła
  • Świat
  • Zadania
  • Podsumowanie


Kup The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered (XSX)

Niegdyś nadzwyczajne, dziś niekoniecznie

Poniekąd faktycznie tak się stało. O Shivering Isles w internecie przeczytać można wiele dobrego, nierzadko w zestawieniach najlepszych dodatków wszechczasów, publikowanych cyklicznie przez rozmaite serwisy. By nie budować zbędnego suspensu, już teraz powiem, iż stoję raczej w opozycji. Rozumiem powody, z których niemal dwadzieścia lat temu dodatek ten zachwycił graczy, w końcu był to wciąż początek siódmej generacji konsol i ery wszędobylskich DLC. Te ostatnio często nie powalały swoimi rozmiary, czego zresztą świetnym przykładem jest Oblivion z masą pierdółkowatych „pluginów” i zaledwie jednym sensownym dodatkiem Knights of the Nine na kilka godzin. Toteż kilkunastogodzinne rozszerzenie, oferujące nową, zróżnicowaną mapę i zdecydowanie mniej poważny klimat, jak najbardziej było czymś niecodziennym.

Drżące Wyspy to jedno z najciekawszych wizualnie miejsc w Cyrodiil.

Z perspektywy czasu Shivering Isles robi już niestety nieco mniejsze wrażenie, choćby biorąc pod uwagę fakt, iż obecna polityka wydawnicza względem DLC przez cały czas pozostawia wiele do życzenia. Niemniej, od premiery ostatniego dużego rozszerzenia do Obliviona na rynku pojawiła się masa naprawdę kapitalnych dodatków, by wspomnieć tylko cudeńka od Rockstar Games czy przede wszystkim CD Projekt RED. Shivering Isles w tym zestawieniu jest zatem zaledwie niezłe, wciąż potrafiąc ubawić i zaskoczyć pomysłami twórców, ale jednocześnie zmęczyć schematycznymi wytycznymi zadań, zwłaszcza w późniejszych etapach przygody.

W służbie szaleństwu

Początek tego nie zapowiada, ba, jest naprawdę intrygujący. Pośrodku zatoki Niben pojawia się wyspa z dziwnym portalem, po przejściu przez który trafiamy do biura pewnego niezbyt wyględnego jegomościa, informującego nas o tym, iż lord Sheogorath poszukuje swoje czempiona. Ściany biura rozpływają się na naszych oczach, ukazując nam dziwaczny krajobraz Rubieży, przedsionka Drżących Wysp. Musimy wywalczyć sobie drogę do ich głównej części, wejścia do który strzeże olbrzymi, nieśmiertelny cielesny atronach. Więcej zdradzać nie chcę i nie zamierzam, bo większość frajdy z obcowania ze Shivering Isles wynika właśnie z odkrywania kolejnych dziwactw, które na swojej wyspie umieścił Sheogorath – podzielonego na krainę Demencji i Manii społeczeństwa, pozbawionych piątej klepki ludzi kierowanych abstrakcyjnymi koncepcjami społecznymi czy chociażby „dungeonkeeperowskich” labiryntów, w którym to my polujemy na bohaterów.

Złote Bóstwa i Mroczni Kusiciele to dwie wrogie, acz działające w symbiozie frakcje Drżących Wysp.

Kreatywność w kreacji świata to zresztą niejedyny plus warstwy fabularnej Shivering Isles. Sheogorath jest tutaj kimś zdecydowanie więcej, niż jedynie zleceniodawcą lub chodzącym żartem, jakim uczyniono go w ostatnich latach. W zasadzie my jesteśmy tutaj zaledwie trybem w maszynie, której sercem jest właśnie bóg szaleństwa. Mniej tutaj mówienia o serze i zamieniania ludzi w kurczaki, więcej wciąż osobliwych, acz bardziej niepokojących monologów Sheogoratha, zwiastujących zagładę Drżących Wysp z ręki tajemniczego Jyggalaga, dzięki którym jesteśmy w stanie bliżej poznać jego samego oraz jego całkiem zaskakująco dla niewtajemniczonych z tłem fabularnym serii historią.

Świat dziwów

Ciekawie wypadają również same Drżące Wyspy, które podzielono na dwie odmienne połowy. Pierwsza, Mania, to kraina pod kontrolą Złotych Bóstw, pełna lasów, wielkich grzybów oraz pięknych kolorów. Demencja, kontrolowana przez Mrocznych Kusicieli, to natomiast jej zupełne przeciwieństwo – poorane kanionami bagniska, w których słońce zdaje się nigdy nie wschodzić. Podobnie ma się sprawa w Nowym Sheoth, czyli stolicy Drżących Wysp, którą również podzielono na dwie połowy. To bardzo fajny patent, aczkolwiek większość świata jest raczej pusta, zapełniona wyłącznie przeciwnikami i lochami do odwiedzenia.


Walka o niezaśnięcie

Olbrzymim rozczarowaniem są natomiast zadania. Początkowo można tego nie zauważyć, bo cały prolog w Rubieży i pierwsze kroki w Nowym Sheoth stawiają przed nami interesujące wyzwania, ale dość gwałtownie okazuje się, iż scenarzyści najwidoczniej wyprztykali się z pomysłów już na starcie, bo mniej więcej od połowy Shivering Isles łatwo odnieść wrażenie, iż jedyne, co robimy, to biegamy od lochu do lochy, by na ich końcu kogoś zabić lub coś zebrać. Bardzo gwałtownie zabija to jakąkolwiek frajdę z rozgrywki, zwłaszcza iż pobocznych zadań wyjątkowo dużo tutaj nie ma. Zawodzi ponadto sam finał, który wydaje się bardzo pośpieszny i napisany na kolanie. o ile spodziewacie się starcia z potężnym przeciwnikiem, mając nadzieję, iż wszystkie te bajeranckie nowe zbroje i bronie (z genialnym, karmionym duszami poległych Kłem Brzasku/Zmierzchu na czele) w końcu się Wam przydadzą, to mocno się zawiedziecie.

Szaleństwo w okowach

To boli mnie w Shivering Isles najbardziej – zmarnowany potencjał fantastycznego świata. Dodatek przez cały czas oferuje masę zawartości – kiedyś za przystępną cenę, dzisiaj w ramach The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered. Dostajemy w końcu niezwykły świat, sporo informacji o Sheogorathie, świetne nowe elementy ekwipunku i kilka bajeranckich zaklęć, ale mimo wszystko w ustach pozostaje niesmak. Wszak jak można było wziąć tak interesujący świat i odjechanego bohatera i zamiast popuścić wodzy fantazji podczas projektowania zadań, zwyczajnie machnąć kolejne piękne, ale mimo wszystko powtarzalne lochy? Ponoć robienie tego samego z nadzieją na innych efekt to szaleństwo, więc w sumie to podejście chyba choćby tutaj pasuje.

Przeczytaj także

Walka z Backlogiem: The Elder Scrolls IV: Oblivion – Knights of the Nine (XSX). Niespodziewanie przyjemna pielgrzymka


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Bethesda Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału