Upał i długie gry!

6 dni temu

Za oknem słońce wali z nieba niczym młot boga Thora, ale my siedzimy w domu i co? Gramy? No nie do końca. Od odpalenia peceta, lub konsoli odstręczają mnie dwa czynniki – wspomniana, letnia aura oraz DŁUGIE gry. Wielkie litery zamierzone! choćby w nową Mafię nie mam siły grać.

Uff, zgodnie z tradycją naszego bloga czas na jakiś wakacyjny wpis „o niczym” w którym będę marudził na wszystko, a przede wszystkim na cholerną pogodę. Bo niestety jest na co. Klimat się zmienia, jak nie susze to podtopienia. W zimie nie ma zimy, a na południu naszego kontynentu pożary i niemiłosierne temperatury.

Nam tu w Polsce pogoda postanowiła zrobić psikusa i lato – jak na razie – jest relatywnie chłodne i deszczowe. Z rozbawieniem obserwuję nadmorskich turystów ze spuszczonymi na kwintę nosami. Nie mogą jak tłuste foki leżeć na plaży. Zamiast tego muszą wydawać pieniądze w kawiarniach i restauracjach, gdzie trójmiejscy biznesmeni do perfekcji opanowali sztukę zdzierania forsy z plażowiczów. Tak, pogoda do tej pory nie dopisywała.

Los sprawił nam jednak niespodziankę i na długi weekend postanowił nam przywalić słoneczkowym „banhammerem” i z nieba leje się niemiłosierny żar. Za oknem widzę 33 kreski na termometrze, a w pokoju paskudne 25 stopni Celsjusza. No, ale jest wolne i można sobie zagrać. Po co marnować długi weekend.

Błąd! Nie mogę grać. Jest zbyt gorąco. Leżę zatem brzuchem do góry racząc się zimnymi napojami i co najwyżej korzystam z dobrodziejstw „pasywnej rozrywki”, czyli czytam książki, albo oglądam jakieś seriale/filmu na Netflixie, czy innym Disney+. Książka jest lepsza, bo telewizor generuje ciepło i w pokoju pozostało goręcej.

A przecież nie zawsze tak było. Pamiętam jak za dzieciaka czasem intensywnego „grania w greu” był okres wakacyjny. To wtedy wymieniało się oprogramowaniem z kolegami – powiedzmy to szczerze nagrywało się giereczki na dyskietki, a potem już w czasach nagrywarek na CD/DVD. Wakacyjna przygoda? To Might&Magic 6, Hirołsi, Final Fantasy VII albo któryś z Falloutów. Do dziś wspominam jak przemierzałem postapokaliptyczne pustkowia w połowie lipca. W pokoju zasłonięte żaluzje i szczelnie zamknięte okna (aby słońce nie wpadało) i JA siedzący w półmroku przy Pececie, który dawał z siebie wszystko w tych warunkach rodem z sauny. A wieczorem szliśmy z kolegami „turlać kostki” – graliśmy w Warhammera, Zew Cthulhu, albo innego, papierowego RPGa.

Dziś nie byłbym w stanie tak siedzieć przed komputerem, albo konsolą. Jak tylko temperatury zbliżają się niebezpiecznie do rejonów powyżej 25 totalnie się wyłączam z „gierkowego” życia.

To ten pierwszy czynnik o którym wspomniałem na wstępie. A drugi? Nie bez przyczyny wymieniłem powyżej kilka gier. Gier świetnych, ale też czasochłonnych i dość długich. Paradoksalnie, kiedy byłem małym bączkiem sądziłem, iż jak „dorosnę” to będę miał WIĘCEJ czasu w granie. Nic bardziej mylnego!

W domku też gorąco…

Znacie ten ból prawda dorośli gracze? Wracacie do domu i macie ochotę pograć, bo przecież pasja w was nie umarła. Pokątnie tu i tam poczytaliście o jakiejś grze w sieci, obejrzeliście zwiastun, przeczytaliście jakieś opinie… po prostu macie ochotę zagrać, ale jesteście zbyt zmęczeni. Zmęczeni no cóż… samym życiem i obowiązkami.

Często jednak potrafię wykrzesać z siebie entuzjazm, bo przecież kocham tzw. Elektroniczną Rozrywkę. Pracowałem w tej branży, recenzowałem gry, pracowałem np. w kampanii promocyjnej Wiedźmina (pierwszego!) i w ogóle jestem „z branżuni”. No i prowadzę sobie teraz bloga i w ogóle. No tak, ale kiedy już witam się z gąską z padem w łapie i chcę usiąść do gry w wygodnym fotelu dopada mnie zniechęcenie. Dlaczego? Ponieważ zastanawiam się JAK DŁUGA jest ta konkretna gra. Czy JA znajdę na nią czas? Czy przypadkiem jej po prostu nie „rozgrzebię” tylko po to, aby ją porzucić w powiedzmy połowie rozgrywki (co często mi się zdarza). Wtedy na ogół odkładam kontroler na półeczkę i idę obejrzeć jakiś serial. Bo przecież mam tylko dwie, góra trzy godziny wolnego czasu.

Dlatego też w pewnym momencie zacząłem bardzo doceniać krótsze produkcje. Kiedyś uważałem, iż im dłuższa gra tym lepsza. Behemot an 100+ godzin? Dobra nasza! Gra na 25 godzin? Wcale nie taka długa. W dłoni pudełko z The Elder Scrolls Morrowind? Hurra, będzie granie na długie tygodnie.

Dziś wolę gry krótsze, skupione na fabule. Dość mam rozległych światów. Kiedy ostatnio tak naprawdę dobrze bawiłem się przy ogromnej grze z rozległym, otwartym światem? To było przy okazji Red Dead Redemption 2 na PlayStation 4. No, ale ja w ogóle kocham RDR i kowbojskie klimaty. Potem tu już chyba tylko Horizon Zero Dawn – wymęczyłem i wymaksowałem przygody Aloy do tego stopnia, iż w pewnym momencie miałem już po dziurki w nosie tej gry. Przy kontynuacji, czyli Forbidden West już nie miałem tyle cierpliwości (i czasu).

Powiem to więc z przekonaniem: niech żyją krótsze gry. Takie z rozsądnym czasem rozgrywki. Bez dłużyzn! Dlatego za chwilę siądę w końcu na poważnie do gry Mafia: The Old Country. Mam niecałe dwie godziny na liczniku i przeszedłem pierwszy rozdział. W sumie przejście całej gry zajmie mi jakieś 12-15 godzin. Idealnie!

No chyba, iż będzie zbyt gorąco…

Idź do oryginalnego materiału